Świadomość, że świat się stacza ku otchłani, towarzyszyła ludziom, odkąd zaczęli się zastanawiać nad czymś więcej, niż jak upolować karibu. Myśliciel do myślenia nad tematami niepraktycznymi z punktu widzenia bieżącego przetrwania potrzebuje wolnego czasu. To zresztą jeden z powodów, dla których dowódcy wojskowi starają się wypełnić swoim podwładnym każdą minutę, choćby i niepotrzebnymi czynnościami.

Pewnie z nadmiaru wolnego czasu niegdyś arystokratki cierpiały na napady melancholii, raczej nie nękającej przedstawicieli zarobionego po uszy stanu niższego. Nadmiar wolnego czasu nie wystarczy, by stworzyć filozofa, ale utyskiwacza na cały świat już tak. Trudno statystycznie potwierdzić, czy takich utyskiwaczy jest dziś więcej niż sto lat temu, za to z pewnością są lepiej słyszalni. Z powodu wolnego czasu mogą więcej energii wkładać w swoje utyskiwania i zwiększać zasięgi. Fejsbukowy maruda dotrze ze swoimi lamentami do większej liczby odbiorców niż jego odpowiednik sprzed wieku, samotnie sączący absynt w praskiej kawiarni.

Właściwie nie powinno to specjalnie dziwić, że zmiany wzbudzają w wielu ludziach niechęć, czy wręcz strach. Przyszłość zawsze jest niepewna, nieokreślona z przyczyn oczywistych. Można zaryzykować stwierdzenie, że każdą zmianę, która nie jest po naszej myśli, odbieramy jako zagrożenie i zapowiedź pogorszenia dobrostanu. I myślimy, że „to wszystko zmierza w złą stronę” i stąd też zapewne powiedzenie „obyś żył w ciekawych czasach”, co oznacza mniej więcej życzenie nieszczęścia.

Świat stale się zmienia i to na wielu płaszczyznach. Zawsze więc gdzieś dochodzi do zmian, które nam nie odpowiadają. Zmienia się też coraz szybciej, a my dostajemy coraz więcej informacji z całego świata i to z przewagą tych alarmujących, bo to przecież podnosi klikalność. I rzeczywiście wyłania się z tego obraz nieszczęsnych „ciekawych czasów”, w których przyszło nam żyć.

Ewolucja tak nas ukształtowała, że zagrożenia mają w naszej percepcji znacznie wyższy priorytet, niż obserwowanie stabilnego wzrostu. To zrozumiałe, skoro niebezpieczeństwo zwykle wymagało natychmiastowej reakcji. W zamierzchłych czasach, kiedy podróżowanie było nieco bardziej modne (czyli przed pandemią), kilka razy miałem okazję porównać tego rodzaju rozdmuchane informacje z naszych rodzimych mediów ze stanem rzeczywistym, który widziałem w tym właśnie momencie wokół siebie. Dysonans poznawczy był całkiem spory.

Tony Halik może i kolorował swoje opowieści o odległych krainach, jednak co do zasady trzymał się faktów i nie wymyślał niestworzonych rzeczy. Tego nie można powiedzieć o sporej części, a może i większości współczesnych „relacji” i „reportaży”. Spowszedniało nam to i w sumie to przeciętnemu odbiorcy wystarczy, żeby materiał był po prostu ciekawy. To, co czasem jeszcze kogoś oburza w tradycyjnych mediach i w miarę renomowanych portalach, nie powoduje nawet westchnienia zażenowania, jeśli autor jest mniej lub bardziej anonimowy. Przywykliśmy.

Czy naprawdę jest tak źle i będzie jeszcze gorzej? Podpowiedź możemy znaleźć w kultowym w pewnych kręgach Raporcie NASA SP-5067 Ocena transferu technologii: Ostatnie 50 000 lat to około 800 żyjących jedna po drugiej osób. 650 z nich spędziło swoje życie w jaskiniach lub w jeszcze gorszych warunkach, 70 miało prawdziwie efektywne środki porozumiewania się, 6 mogło zobaczyć drukowane słowo lub potrafiło mierzyć temperaturę, 4 mogło precyzyjnie określić czas, 2 używało silnika elektrycznego. Natomiast większość przedmiotów, które tworzą nasz materialny świat, powstało w czasie życia ostatniej osoby.

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że raport pochodzi z roku 1966, zdamy sobie sprawę z dwóch rzeczy. Po pierwsze postęp, jaki się dokonał od tego czasu, mniej więcej odpowiada temu od Rewolucji Przemysłowej do roku 1966. Powstały dwa zasadnicze wynalazki diametralnie podnoszące komfort życia: ogólnodostępny internet i szybkoobrotowa maszynka dentystyczna. Po drugie początki naszego gatunku obecnie datujemy na co najmniej 200 000 lat, co daje ponad 3000 osób żyjących (piszę o kolejnych pokoleniach) w jaskiniach „lub w jeszcze gorszych warunkach”.

Te wartości będą jeszcze wyższe i sięgną prawie dwóch milionów lat oraz ponad 30 000 żyjących jedna po drugiej osób, jeśli damy prawo do miejsca obok nas przedstawicielom gatunku Homo erectus. Autorzy raportu przyjęli średnią długość życia osobnika na 62.5 lat, co wydaje mi się zdecydowane zbyt optymistyczne jak na czasy sprzed szybkoobrotowej maszynki dentystycznej. Nie wdając się w niuanse obliczeniowe między oczekiwaną a średnia długością życia, w państwach rozwiniętych wzrosła ona blisko dwukrotnie w ciągu ostatnich stu lat. Wiemy już dziś, że wcześniej oczywiście było gorzej, bo Neandertalczycy żyli średnio miej więcej tyle, ile Rzymianie albo mieszkańcy średniowiecznych Wysp Brytyjskich – około 30 lat. To daje ponad 60 000 osób, ale nawet ta liczba nadal nie jest prawidłowa, bo zamiast osób wypadałoby jednak użyć pokoleń. Biorąc poprawkę na średni wiek pierwszego macierzyństwa wynik znów trzeba by pomnożyć przed dwa z hakiem.

Otrzymujemy więc oszałamiającą liczbę prawie stu pięćdziesięciu tysięcy pokoleń, z których dopiero dwa ostatnie mogą korzystać z internetu i swobodnego dostępu do niemal całej wiedzy ludzkości. Skąd więc całe to marudzenie? Parafrazując klasyka: trudne czasy rodzą silnych ludzi, silni ludzie tworzą dobre czasy, dobre czasy rodzą słabych ludzi.

Z pewnością żyjemy w ciekawych czasach, w bardzo ciekawych czasach. Być może nawet w najciekawszych, jakie były. Można też powiedzieć, że jesteśmy po prostu przebodźcowani jak nigdy. Ale czy mamy w ogóle prawo narzekać, że to wszystko zmierza w złą stronę?