Błąd czy nie błąd

Czasem coś, nad czym pracował sztab specjalistów, jest tak głupio zaprojektowane, że aż trudno uwierzyć w przypadek. Od lat używam programu OneNote do szybkich notatek. Jedną z bardziej przydatnych i oczywistych funkcji jest możliwość sortowania notatek alfabetycznie lub według daty. Jakiś czas temu zrobiłem sobie upgrade do najnowszej wersji i spędziłem sporo czasu na szukaniu tej funkcji. Wreszcie, zrażony niepowodzeniem, zerknąłem na stronę pomocy technicznej firmy Microsoft, a tam: „Co prawda automatyczne sortowanie alfabetyczne kart nie jest dostępne, ale możesz ręcznie przeciągnąć sekcje lub strony w celu ustawienia ich w odpowiedniej kolejności”.

Zastanawiałem się, dlaczego zrobili coś tak głupiego, ale niczego mądrego nie wymyśliłem. Bo w to, że programiści nie potrafili zaprojektować banalnego sortowania, jakoś nie mogę uwierzyć. Nie jest to też model biznesowy znany ze świata gier, gdzie bywa, że bez dodatkowych opłat nie da się normalnie grać – OneNote jest częścią pakietu Office, który kupuje się z pełnym zestawem opcji. Może więc wynika to z analizy psychologicznej statystycznego klienta? Może ludzie wcale nie potrzebują tylu możliwości, może chodzi o prostotę? Przecież posiadacze iPhone’ów płacą więcej, żeby mieć o połowę mniej funkcji niż w znacznie tańszych telefonach z Androidem.

Finalnie po jakimś czasie, nie wiem jakim, funkcja wróciła. Do tej pory nie wiem, jaki przyświecał im cel, żeby ją wycofać. Test wierności klientów? Ryzykowne, bo akurat na polu aplikacji do notatek jest spora konkurencja, a integracja OneNote z resztą Office’a jest praktycznie nieistotna.

Łatwo znaleźć więcej przykładów podobnie zagadkowego złego projektowania. Pierwsze skojarzenie to oczywiście spisek żarówkowy i planowe postarzanie produktu. Tam cel jest bardzo jasny – produkt ma się szybko zepsuć, żeby klient kupił następny. Teraz nawet świadomość bycia robionym w trąbę mało komu przeszkadza. W czasach radosnej konsumpcji dla wielu możliwość kupienia nowego przedmiotu jest przyjemnością samą w sobie. Na podobnej zasadzie działa trick z niektórymi opakowaniami na produkty płynne, nieważne czy to ketchup, czy szampon. To, że z butelki bardzo trudno wydobyć małą ilość płynu, nie jest przypadkiem. Ma go wylecieć na raz więcej niż chcemy, bo on ma się szybko skończyć, żebyśmy popędzili do sklepu po więcej. Do tej samej grupy metod handlowych zaliczyłbym praktyki panujące w przemyśle motoryzacyjnym. Głównie dotyczy to utrudniania napraw i takiego projektowania części, by nawet przy drobnym uszkodzeniu konieczna była kosztowna wymiana.

Producenci niektórych samochodów elektrycznych próbowali wywindować tę technikę na astronomiczny poziom – szkoda całkowita po każdej stłuczce. Zgadnijcie, czemu nie mam samochodu elektrycznego?

Przykład pokrewny: od kilku lat obserwuję osobliwy trend w „modernizacji” ulic w Warszawie. Tak, gonimy w tym względzie Kraków. Nie zagłębiając się w szczegóły, w skrócie wygląda to tak, że w miejscu przejrzystego układu na prostej ulicy po modernizacji pojawia się chaos z kończącymi się niespodziewanie lub skręcającymi gwałtownie pasami i wysepkami wyrastającymi w dziwnych miejscach. Czasem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ktoś wziął z biurka nie te papiery, co trzeba, i przypadkiem rozpoczął realizację dziecięcych pomysłów z jakiegoś konkursu charytatywnego. Na jednej z głównych ulic Żoliborza w ciągu chyba roku pojawiła się już trzecia wersja układu pasów. Przy czym te stare nie są idealnie usunięte, więc wieczorem w deszczu mamy niezłą zagadkę. Które są aktualne? Ale jeżeli spowodujesz tam wypadek, to przy ładnej pogodzie komisja określi, że praworządne pasy przecież tam są i to są doskonale widoczne.

Jasne, domyślam się, że nie chodzi o to, że ktoś nie umie tego zrobić dobrze, lecz że celowo knoci, aby zniechęcić ludzi do używania samochodów. Tylko jeśli tak, to czemu ten ktoś w ten sam sposób projektuje ścieżki rowerowe? Na warszawskich Bielanach po wiadomym wypadku sprzed paru lat ulica Sokratesa zamieniła się tor przeszkód. I ja rozumiem ideę, że kierowca ma się poczuć jak w miasteczku ruchu, żeby się spocił, ale nie rozpędził. Ale co złego komuś zrobiła tamtejsza ścieżka rowerowa? Była może i nierówna, ale przynajmniej prosta. Rowerzyści statystycznie zabijają bardzo mało pieszych, więc nie ma powodu, że by im utrudniać życie, prawda? Prawda?!

A po przebudowie na większej części zniknął pas zieleni między ścieżką (drogą) rowerową, a ulicą, więc samochody wyjeżdżające z garaży albo stacji benzynowej MUSZĄ się zatrzymać na ścieżce rowerowej, zanim wyjadą na ulicę. Gdybym ja coś takiego zaprojektował na zaliczenie semestru na architekturze, to bym nie zaliczył. A tu cyk i po prostu to istnieje w rzeczywistości. Przed przebudową było dobrze, po przebudowie jest źle. Czyli co, dyplomy urbanistyki do kosza? Bo po co te całe studia, skoro można tak po prostu narysować na serwetce? A, no i przyoszczędzimy na studzienkach – deszczówka z ulicy będzie odprowadzana na ścieżkę rowerową. Przecież jak pada, to i tak jesteście mokrzy, pedalarze, więc co za różnica?

Bez trudu da się wskazać oczywiste przykłady celowo „złych” projektów. W wielu nowych centrach handlowych łatwo można się zgubić, na przykład z powodu chaotycznie umieszczonych schodów ruchomych. Z punktu widzenia klienta jest to zły projekt i wystarczy rzut oka na plan, by wiedzieć, gdzie popełniono błędy. Tyle że to wcale nie są błędy, lecz celowa robota. Przecież w interesie właściciela centrum i w interesie sprzedawców jest, żeby klient nie mógł wejść, kupić tego, po co przyszedł, i wyjść. Klient powinien pokonać możliwe najdłuższą drogę, przejść obok jak największej liczby sklepów, a najlepiej stracić orientację i poczucie czasu. W sumie, to jest prozdrowotne, jak się chwilę zastanowić.

Sięgając po większy kaliber, można wskazać źle zaprojektowane całe systemy polityczne i gospodarcze. Oczywiście na myśl przychodzi od razu komunizm, w którym nic nie działało dobrze, marnowało się, co tylko mogło się zmarnować, a wszyscy żyli na skraju ubóstwa. Tyle że… nie wszyscy. Garstka projektantów i operatorów tego systemu żyła całkiem nieźle, tak więc z ich punktu widzenia projekt spełniał wszystkie wymagania. A to przecież oni zatwierdzali projekt, którego mieli być głównymi beneficjentami.

Żyjemy w czasach dynamicznych zmian kulturowych, a to wymaga od nas czujności. Większość, pchana instynktem stadnym, bezrefleksyjnie pogna tam, gdzie reszta. To nie jest rozsądne, bo bywa często, że coś, co w teorii wydaje się dobre, w praktyce wcale dobre nie jest. Jeżeli zmiany idą w złą stronę, zawsze warto się zastanowić, czy to czyjaś zwykła nieudolność i brak wyobraźni, czy może wprost przeciwnie. Bo z nieudolnością trudno coś zrobić, ale ze złą wolą – jak najbardziej można, a wręcz trzeba walczyć.