Twórcza symbioza

Związek między nauką a fantastyką naukową wydaje się oczywisty: twórcy czerpią garściami z osiągnięć naukowców i wykorzystują nowe odkrycia jako tło do opowiadania zmyślonych historii. Prawda? A co, jeśli to działa w obie strony? Co, jeśli science fiction nie tylko przewiduje możliwe przyszłości, ale i je kształtuje? Co, jeśli idea zawarta w kartach książki albo w scenach filmu SF jest wręcz niezbędna, by dokonał się postęp?

Nie ulega przecież wątpliwości, że nawet genialny inżynier nie dokona przełomu, jeśli nie będzie wiedział, czego szukać, ani w którą stronę iść. Powiedziałbym, że jest nawet gorzej, wykształceni w danej dziedzinie specjaliści są często sformatowani i zakonserwowani przez proces edukacji. Bywa, że wielkich wynalazków dokonują ludzie spoza środowiska. Jako wyjaśnienie podaje się anegdotyczne stwierdzenie, że zrobili to, ponieważ nie wiedzieli, że to niemożliwe.

Najbardziej znanym przykładem jest tu chyba idea satelitów telekomunikacyjnych „wiszących” na orbicie geostacjonarnej. Wymyślił to w 1945 roku brytyjski pisarz SF Arthur C. Clarke. Współcześni mu śmiali się z tego, tak jak my dziś śmiejemy się z… w sumie to nie wiem, jaki podać przykład, to się przecież okaże za kilkanaście lat. Fakt faktem, że satelity na orbicie geostacjonarnej są dziś podstawą telekomunikacji.

Inspiracja to coś więcej niż nazwanie marki autobusów „Solaris”. William Shatner poleciał w kosmos, bo Jeff Bezos jest fanem Star Treka, choć oczywiście nie bez znaczenia był też potencjał marketingowy wydarzenia. Dla przypomnienia Shatner to aktor wcielający się w postać kapitana Kirka w pierwszych sezonach serialu Star Trek. Ma teraz ponad dziewięćdziesiąt lat, co czyniło całe przedsięwzięcie nieco ryzykownym.

Bezos, jak i wielu innych wybitnie inteligentnych ludzi, od dziecka był fanem książek science fiction, a szczególnie tych opisujących podróże kosmiczne i losy ludzkości poza naszą rodzimą planetą. Stwierdzenie, że Bezos założył Amazon tylko po to, by zdobyć pieniądze na stworzenie Blue Origin, jest może być pewną nadinterpretacją. Choć, co ciekawe, sam zainteresowany temu nie zaprzecza. Faktem jednak pozostaje, że gdyby nie został multimiliarderem, czyli nie dokonał „kumulacji kapitału”, to programu kosmicznego by nie było.

Mówiąc szczerze i nieco nieskromnie, wiem z pierwszej ręki, a właściwie z wielu pierwszych rąk, że moja młodzieżowa seria SF „Felix, Net i Nika” zainspirowała sporo młodych ludzi do wybrania kierunków studiów związanych z informatyką, fizyką lub cybernetyką. Science fiction każdego roku skłania prawdopodobnie dziesiątki tysięcy ludzi na całym świecie do wybrania podobnych studiów, więc i zasilenia potem szeregów naukowców dziedzin ścisłych, którzy z pasją zmieniają nasz świat i pchają postęp technologiczny.

Wiele ze współczesnych wynalazków nie istniałoby, gdyby wcześniej nie powstały w głowach twórców fantastyki naukowej. W momencie opisania ich w książkach lub pokazania w filmach nie istniały i nie było możliwości ich wyprodukowania. Najpierw była więc idea, do której ucieleśnienia doprowadziły dopiero rzesze naukowców zafascynowanych fantastyką. Tak było np. z tabletem. Microsoft i Apple toczyły teoretyczny spór o to, kto wymyślił owo urządzenie. Spór się zakończył, gdy ktoś podesłał im kadr ze wspomnianego już serialu Star Trek, na którym, wiele lat wcześniej, kapitan Jean-Luc Picard (grany przez Patricka Stewarta) posługuje się tabletem.

Nie ma oczywiście pewności, że tak właśnie było, jednak tablet pojawił się już w filmie z 1968 roku 2001: Odyseja kosmiczna. Konkretnie był to tablet z ekranem, co istotne, bo pierwszy tablet pozwalający jedynie na wprowadzanie danych (pisma odręcznego) został opatentowany już w 1888 roku przez amerykańskiego wynalazcę Elishę Graya. Nie był jednak zbyt praktyczny, więc się nie przyjął.

Przykładów jest więcej. Robert H. Goddard zbudował pierwszą w historii ludzkości rakietę na paliwo ciekłe (na wiele lat przed pracami von Brauna). Inspiracja? Wojna światów H.G. Wellsa. Martin Cooper, dyrektor działu badań i rozwoju w firmie Motorola, skonstruował pierwszy telefon komórkowy. Technologicznie było to możliwe już wcześniej, ale konieczna była jeszcze idea, a tej znów dostarczył Star Trek i używane tam komunikatory. Ja ze swej strony dziecka PRL-u dodałbym jeszcze kineskopowe komunikatory z Kosmosu 1999. Z kolei radio w formie zegarka na nadgarstku z serii komiksów Dick Tracy to pierwowzór współczesnych smartwatchy. Podobnych przykładów jest znacznie, znacznie więcej.

I nie jest to wyłącznie historia ostatnich kilkudziesięciu lat. Weźmy na przykład helikopter. Pierwsze projekty maszyn tego typu tworzył Leonardo da Vinci, którego można (bo czemu nie?) nazywać fantastą – większość jego wynalazków pozostała jedynie na papierze z powodu braku odpowiednich technologii. Próby skonstruowania helikoptera były podejmowane wielokrotnie od początku XX wieku. Jednak dopiero Amerykanin rosyjskiego pochodzenia, Igor Sikorski, stworzył koncepcję helikoptera, która do dziś jest stosowana w większości maszyn produkowanych na całym świecie. Zainspirował go (i zafascynował na całe życie) jeden z ojców fantastyki naukowej – Jules Verne.

Naukowcy i autorzy fantastyki naukowej pozostają w czymś w rodzaju twórczej symbiozy.