Kopia zapasowa

Cyfrowa symulacja ludzkiego mózgu to temat, który został już wielokrotnie przepracowany przez twórców science fiction. I odbywało się to na różnych poziomach wiarygodności i naiwności, od Tronu, poprzez Kosiarza umysłów, po Matrix. Sam również sięgnąłem po tę ideę w powieści Cyberpunk 2077: Bez przypadku. Kluczowe pytanie, pozornie banalne, brzmi: „po co to robić?”. Po co nam ludzki mózg w postaci cyfrowej? Odpowiedź „żeby sprawdzić, czy potrafimy” jest jak najbardziej poprawna, jednak niewystarczająco satysfakcjonująca.

Stworzyliśmy maszyny, by wykonywały zadania trudne, niebezpieczne lub nieprzyjemne dla ludzi. To samo dotyczy maszyn przetwarzających informacje. I owszem, te niebezpieczne przetwarzanie również – komputer naprowadzający rakietę powietrze-woda na cel, wykonuje niebezpieczną pracę, analogiczną do tej wykonywanej kiedyś przez pilotów kamikaze. Jednak przecież nie oczekujemy od tych maszyn, by w jakikolwiek sposób były podobne do ludzi. Pisałem o tym już kiedyś, że sumienie jest ostatnią cechą, jaką użytkownik chciałby umieszczać w programie sterującym dronem zabójcą.

Jedyne czego oczekujemy od maszyn, to żeby potrafiły się z ludźmi komunikować jak najbardziej po ludzku. Przez lata to człowiek musiał się do nich dostosowywać i dopiero poważne potraktowanie ergonomii zaczęło tę sytuację zmieniać. W informatyce było tak samo, co doceni każdy użytkownik najnowszego Windowsa albo Androida, posadzony przed komputerem wyposażonym w DOS 6.22. Proces ten zachodzi stale i na upartego już dziś większość podstawowych funkcji smartfona da się obsługiwać słownie. Wprawdzie nadal nie przypomina to normalnej rozmowy, jednak jest zdecydowanie bardziej przyjazne użytkownikowi niż niegdysiejsze przekładanie kart perforowanych.

Mogę sobie oczywiście wyobrazić hodowanie idealnych cyfrowych polityków lub managerów, pozbawionych ludzkich słabości, na które potem narzekają wyborcy bądź podwładni. Mogę sobie wyobrazić program sterujący statkiem kosmicznym, a dokładniej to jego interfejs do komunikacji z załogą, zwany pieszczotliwie „Matką”. Nadal w żadnym z tych przypadków nie chcemy symulacji ludzkiego mózgu, potrzebujemy jedynie czegoś, co komunikuje się „po ludzku”, ale w głębi działa zupełnie inaczej.

Nie, do komunikowania się z maszynami nie potrzebujemy emulacji ludzkiego mózgu. Wystarczy ewolucja obecnych interfejsów. Procesy, jakie będą stały za ludzką twarzą, muszą już być zupełnie obce, żeby poprawnie wykonywały to, czego od nich oczekujemy.

Jeżeli przeczytaliście tytuł felietonu, nie zaskoczę was informacją, jakie zastosowanie digitalizacji ludzkiego mózgu może być pożądane. Niekoniecznie sensowne, ale pożądane. Jeśli umrzesz, to cię nie ma. Nie masz przecież kopii zapasowej. To oczywiste, przerażające i świadczy o dalekiej niedoskonałości biologicznego tworu, jakim jest człowiek. Tylko czy istnieją choćby teoretyczne podstawy, by myśleć o przeniesieniu człowieka do maszyny?

Zadanie jest nie byle jakie, bo ludzki mózg składa się z kilkunastu miliardów neuronów, a każdy z nich wytwarza kilka-kilkanaście tysięcy synaptycznych kontaktów z innymi neuronami. Gęstość połączeń też jest niezwykle duża, bo każdy neuron korowy znajduje się nie dalej niż dwa-trzy połączenia od dowolnego innego. Mózg procesuje i przechowuje ogromną ilość danych. Różne szacunki mówią o wartości od kilku do kilkuset petabajtów i mocy obliczeniowej sięgającej tryliona FLOPS-ów. Być może te dane są mocno przeszacowane. Do tego większa część układu nerwowego zajmuje się obsługą funkcji biologicznego ciała. To można spokojnie pominąć. Po co trzustka w rzeczywistości cyfrowej, gdzie insulina nie jest do niczego potrzebna?

Dalej można o rząd wielkości uprościć emulację, stosując kompresję albo nawet zwykłą konieczną digitalizację analogowych sygnałów przesyłanych między neuronami. Główne ograniczenie to nawet nie tyle wydajność komputera, czy raczej całej sieci, ile fakt, że w idealnej symulacji liczba wątków całego procesu powinna być równa przynajmniej liczbie neuronów. A co z procesami zachodzącymi wewnątrz samych neuronów? Uprościć? Pominąć? Można też pominąć obszary mózgu przydzielone wyłącznie funkcjom fizjologicznym. Jaki to będzie miało efekt dla wierności symulacji? Trudno powiedzieć. Może pozytywny? Jeśli zniknie presja fizjologii na umysł, zniknie lenistwo, zmęczenie i zniecierpliwienie. A skoro ta fizjologia i tak straci rację bytu, oznacza to same korzyści. Czy aby na pewno?

Przyjmijmy na razie, że ogarnęliśmy jakoś temat pojemności i mocy obliczeniowej i odpaliliśmy symulację uproszczonego ludzkiego mózgu (choć zależy nam w sumie na umyśle) i powiedzmy, że to działa. Tylko czy ta symulacja potrafi rzeczywiście procesować świadomość, czy tylko ją emulować. Innymi słowy, czy taki postczłowiek będzie człowiekiem, czy tylko jego funkcjonalną kopią, cyfrowym golemem, tylko z zewnątrz przypominającym człowieka? Czy w ogóle da się to zbadać? To osobny i rozległy temat. Na razie większym problemem jest to, że stworzyliśmy symulację ludzkiego mózgu – jakiegoś, anonimowego – a przecież chodziło nam o konkretny mózg.

To zdecydowanie podnosi poziom trudności, bo trzeba przenieść architekturę, zasoby pamięci, a do tego jeszcze aktualny stan tych wszystkich połączeń synaptycznych w czyjejś głowie. Oczywiście na razie nie mamy pojęcia, jak taki proces sczytania mózgu miałby wyglądać ani w jakiej technologii miałby zostać wykonany. Czy miałby być natychmiastowy (co to właściwie znaczy?), czy rozłożony w czasie na minuty, godziny, dni? Czyja to będzie wówczas kopia? Człowieka wtorkowego, czy sobotniego? I jak emulować hormony i całą chemiczną aktywność mózgu?

Zapewne presja ekonomiczna spowoduje, że poziom wierności kopii będzie zależał od zasobności portfela samego zainteresowanego. Kompresja wspomnień i stanów emocjonalnych będzie analogiczna do spadku jakości filmu streamowanego po wolnym łączu. Tylko czy po takim procesie upraszczania kopia zapasowa nadal będzie miała sens? Czy ktoś się na to zdecyduje? Niech za odpowiedź posłuży analogia do codziennego życia, gdzie większość ludzi bez bólu rezygnuje z jakości muzyki Hi-Fi na rzecz brzęczącego głośniczka bluetooth i zamienia prawdziwe jedzenie na tani i łatwo dostępny substytut z dyskontu.

Jak często trzeba by wykonywać taką kopię, żeby w razie nagłej śmierci nie stracić ostatnich istotnych wspomnień? I najważniejsze – skąd wziąć ciało, do którego można by wpisać dane odzyskane z kopii zapasowej? Skoro umarłeś, to znaczy, że stare ciało nie nadaje się do użytku. A nowych „wolnych” ciał nikt nie produkuje ani nie sprzedaje jak w świecie Altered Carbon. Zresztą proces sczytywania stanów kwantowych wszystkich synaps centralnego układu nerwowego wydaje się przynajmniej wyobrażalny, jeśli do dyspozycji będzie odpowiednio wydajny i precyzyjny sprzęt. Natomiast jak cokolwiek zapisać w żywym mózgu? Tu na szybko trudno wymyślić cokolwiek ponad poziom scenariusza kina klasy B.

Najbardziej logiczna jest więc konkluzja, że po śmierci ciała cyfrowa kopia będzie musiała żyć wyłącznie w świecie cyfrowym. To życie po życiu nie będzie przypominało biologicznych doświadczeń, bo symulacja świata, by w nim umieścić zdigitalizowane umysły, jak w Matrixie, tylko podnosi wymagania sprzętowe o kolejne rzędy wielkości. Digitalizacja umysłu to bilet w jedną stronę, i w dodatku obawiam się, że jest to bilet do piekła.