Żarło, żarło i przestało
Śnieg padał do szóstej i dał se spokój, widząc, że na dole nie ma godnego przeciwnika. Może to dziwne, ale ja naprawdę lubię prowadzić, kiedy jest ślisko. Tylnonapędowym Mercedesem był jeszcze większy fun niż Jeepem, ale niestety można było utknąć w zaspie.
Cóż, zdaję sobie sprawę, że znakomita większość kierowców nie podziela moich upodobań i taki stan dróg raczej ich wkurza. Kierowcy przyzwyczaili się nieco do zimy i już nie jeżdżą jak ostatnie lapety, ale i tak jeżdżą wolniej, więc korki są nieuniknione, bo przepustowość ulic jest parametrem stałym. Próbowałem się wczoraj przebić do centrum, by przysiąść na dłużej w przytulnej kawiarence i wykombinować, co dalej ma się wydarzyć w mojej zmyślonej Warszawie przyszłości z powieści, którą piszę. Utknąłem na alei JPII dobre kilkaset metrów przed kinem Femina. Kilka lat temu, gdy o podobnej porze śnieg zaskoczył miasto, ludzie porzucali samochody na środku Trasy ?azienkowskiej i innych arterii. Wybierali pieszy spacer do domu. Warszawę da się przemierzyć na piechotę - odkryłem to podczas któregoś ze strajków komunikacji miejskiej.
Ale jednak nie taki miałem plan dnia. Nie wyglądało to wesoło. Przez jedną zmianę świateł skrzyżowanie pokonywał najwyżej jeden samochód, a jak przyszła kolej na autobus miejski, to kilka zmian było z głowy. Prognoza nie wyglądała za wesoło. Od najbliższej zawrotki dzieliło mnie jakieś pół godziny. Alternatywy? W prawo park, czyli krzaki, drzewa, gołębie, ławki, matki z dziećmi i wszystko to, co zwykle składa się na park; w lewo wysokie krawężniki, kupa śniegu, wyalienowane z asfaltu torowisko tramwajowe, ale i wybawienie w postaci bocznej uliczki przy Pawiaku (nie pomnę nazwy). Czyli escape z tej stagnacji był na godzinie dziewiątej, przecież linia ciągła nie obowiązuje, kiedy jest pod śniegiem. Reduktor i opony z indexem „M+S” (mug & snow) wystarczyły, by pokonać tę przeszkodę od niechcenia, tak na zimny łokieć. Miny innych kierowców - bezcenne. Wiem, jestem złym człowiekiem.
Z wielu warszawskich kawiarni, które służą mi za myślarnie, musiałem z przykrością wybrać jedną z tych usytuowanych w Arkadii, gdzie każde miejsce jest chyba nastawione na jak najszybsze pozbycie się klientów. Kawę pijemy duszkiem, a sernik na raz!
Co ciekawe z Galerii Mokotów tez zniknęły dwie kawiarnie, które mógłbym określić przymiotnikiem „przytulne”, a zostały te typu „poczekalnia na dworcu PKS Kielce”. Czyżby goście za długo przesiadywali w zbyt fajnych kafejkach? No, ja muszę, bo mam taką metodę pracy - wymyślam mikrokonspekt na dzień, dwa dni pisania, a potem wracam do domu i te luźne myśli klikaniem w klawisze przekuwam w impulsy elektromagnetyczne, które kiedyś tam w trudach moich, redaktorów i korektorów wypoczwarzą się w powieść.
Są różne metody pisania. Jerzy Pilch pisze, odbierając telefony, załatwiając w międzyczasie bieżące sprawy i nie przeszkadza mu to, a wręcz go inspiruje, podejrzewam. Jacek Dukaj podzielił z chirurgiczną precyzją swój dzień na bloki tematyczne. Kiedy ma wyż intelektualny - pisze, jak poziom koncentracji spada - czyta, potem odpisuje na maile, potem oddaje się rozrywce. Stephen King poleca wszystkim pisarzom żelazną dyscyplinę, czyli siadasz do pracy o określonej porze i nie wstajesz od klawiszy, póki nie napiszesz założonej liczby znaków tudzież słów. Wit Szostak przez pół roku obraca w głowie pomysł, potem siada i w iście pilipiukowym tempie przelewa gotową historię na papier (dysk), ile siły i tempa w palcach. Pracuje przy tym do późna, a jak kładzie się spać, to kilka kilometrów dalej wstaje właśnie ?ukasz Orbitowski, by od bladego świtu pisać horrory i mieć to pisanie z dyńki na długo, zanim minie moja subiektywna północ. Jacek Piekara reprezentuje chaos, gdzie okresy pracy, rozrywki, odpoczynku, a nawet snu są przypadkowe w swym punkcie startu i czasie trwania.
Jak piszą inni, nie wiem. Wiem, jak ja piszę, a raczej, jak nie powinienem pisać. Nie powinienem pisać z rozdzielnika, czyli metoda Kinga nie znajduje u mnie zastosowania, bo kończy się to kilkugodzinnym gapieniem się w pusty ekran. Próbowałem wielu sposobów. Jestem sową pod dyktaturą porannych słowików. Szczyt moich możliwości intelektualnych przypada na koniec dnia. Mimo kilkudziesięciu lat prób przestawienia tego, karcenia mnie przez rodziców, żebym już gasił światło, i nauczycieli, że śpię na pierwszych lekcjach, nic z tego przestawiania nie wyszło. W poczuciu winy siedziałem do późna, nie mogąc zasnąć, potajemnie czytając książki przy latarce pod kołdrą. Potem w takim samym poczuciu winy, senny spóźniałem się do szkoły i pracy. W pewnym momencie zrozumiałem, że karcenie mnie za to jest jak znęcanie się nad mańkutem, który odruchowo chce robić wszystko nie tą ręką, co wszyscy. Jeśli już muszę być brzydkim kaczątkiem, to mogę być przynajmniej dumnym brzydkim kaczątkiem ;)
Moje pisanie wygląda tak, że każde rozproszenie mojej uwagi rozwala mi pracę na co najmniej kwadrans. Buduję sobie w głowie wirtualny domek z kart fabuł, postaci i całej tej reszty elementów składających się na dobrą historię. Wszystko mnie rozprasza, jestem nieznośny dla ludzi wokół mnie, bo nie przeszkadza mi tylko przeszkadzanie, ale nawet teoretyczna możliwość przeszkodzenia. Muszę przyznać, że powoli skłaniam się ku modelowi chaotycznemu. To takie zwierzęce - kładę się, kiedym senny, wstaję, jak się wyśpię. Cóż, skoro w tym zawodzie i w tym osobniczym przypadku to działa…
Kwadrans po siódmej obudziłem syna i wyprawiłem go do szkoły, po czym wróciłem do pisania. Zarwałem noc, ale powstał kawałek fajnej, soczystej historii, która nie mogłaby powstać o żadnej innej porze doby. A potem powstał ten wpis. Czy było warto? Chyba tak.
Udostepnij
January 7th, 2010 at 10:39
@boczna uliczka przy Pawiaku
Dzielna, zgaduje.
January 7th, 2010 at 15:31
Ja nie jestem w Warszawie za często więc nie zgaduje.
January 7th, 2010 at 16:18
Książki Piekary pasują do jego stylu pisania ;) Skoro nie musi Pan iść do pracy, to może sobie pisać do 10 :)
A artykuł… od opisu pracy drogowców, przez prowadzenie samochodu… dalej kawiarenki, inni pisarze i w końcu trochę o zwyczajach.
Każdy pisze inaczej, nawet ja mimo, że naskrobię od czasu do czasu opowiadanko mam własny system pracy nad tekstem :)
January 7th, 2010 at 17:10
PS. Nie, żeby,m chciał autora poprawiać, ale…
“Śnieg padał do szóstej i dał se spokój” (se?) ;)
January 7th, 2010 at 18:19
oo! nie wiedziałam, że najlepiej się pan skupia w kawiarni. niech pan poda adresy, to wpadnę xD albo nie, nie będę przeszkadzać w tworzeniu wiekopomnego dzieła które dla przyszłych Polaków będzie świadectwem, że w naszych czasach także żyli wspaniali pisarze. Pana książki się do kapsuły czasu nadają xD
Ojej, Warszawa w przyszłości? ślinka mi cieknie na tą myśl. Ale ja cały czas czekam na kolejne nawiązanie do powstania. Bo to jest temat, który mnie bardzo bardzo bardzo interesuje i chciałabym przeczytać coś, co łączy współczesną młodzież z tą, która za ich miasto oddała życie. Liczę na pana!
January 7th, 2010 at 19:18
Ahh, wczorajsza zamieć śnieżna… Cóż to było :D Akurat też byłam na mieście… Nieźle sypało. Sypało, sypało, ale dobrze że przestało ;)
January 7th, 2010 at 20:13
Rafale, masz mój tryb funkcjonowania… :D Jak sądzisz, czy zaprezentowanie Twojej notki zwolni mnie u wykładowców z ćwiczeń o barbarzyńskiej ósmej rano? Albo przynajmniej pomoże zyskać wybawienie za kiwającą się głowę i zamykające oczy? :D
January 8th, 2010 at 1:15
@Dziebak, „se” jest głęboko warszawskie ;)
@tesska, nie tak skutecznie jak L4, ale próbuj.
January 8th, 2010 at 14:20
@Rafał, a no to przepraszam, nie widziałem. U nas poloniści podjęli chyba akcję, żeby wyplenić całkowicie “se” ;)
January 8th, 2010 at 14:49
a ja ksiądz
September 1st, 2010 at 14:00
Taa… Notka bardzo chaotyczna. Nie tylko Warszawskie, na zachodzie Polski słyszysz to od co drugiego człowieka ;p