Wielka naiwność

,

Mam wrażenie, że już kiedyś, lata temu, napisałem ten felieton. Być może były to dwa albo trzy osobne felietony, w których snułem te ponure wizje przyszłości. Dziś z uczuciem déjà vu piszę o tym samym, ale tym razem to już nie jest futurologia krótkoterminowa, lecz obserwacja wydarzeń, które właśnie zachodzą.

„Nie jesteśmy już zainteresowani wspólnym odkrywaniem prawdy, ale wyłącznie przekazywaniem innym stałych opinii pewnej grupy odpowiednio oświeconych ludzi. A status ofiary staje się tylko pretekstem do przejęcia władzy” powiedział wybitny kognitywista z Harvardu, profesor Steven Pinker.

Wróżę panu Pinkerowi pewne nieprzyjemności, bo przecież obecnie w zachodniej dyskusji publicznej dominuje zasada, że jeżeli fakty nie pasują do idei, tym gorzej dla faktów. Przy czym samej idei broń boże nie nazywa się ideą! Używa się raczej określeń kamuflujących w rodzaju „zwykła ludzka przyzwoitość”, „kres niesprawiedliwości”, albo podobnych pozytywnie nacechowanych i jednocześnie nieprecyzyjnych, więc trudnych do storpedowania sloganów.

Wyznawanie i stosowanie zasad ideologii przy jednoczesnym zaprzeczaniu istnienia tejże, w pierwszym momencie wydaje się zupełnie bezsensowne. Ale wcale takie nie jest, bo ideologia to przecież coś wymyślonego, sztucznego, no i mającego zły PR. A jeżeli pozbędziemy się słowa „ideologia”, to możemy przedstawiać nasz zestaw norm moralnych jako coś naturalnego, uniwersalnego i jedynie słusznego. To tak jakby bandyta powiedział „To nie jest napad, ale proszę mi oddać portfel, bo użyję tej oto cegły”.

W starciu rozumu z ideologią po kilkuset latach znów wydaje się wygrywać ta druga. Przyszli historycy być może nazwą pierwszą połowę XXI wieku „antyoświeceniem”, „zaćmieniem” albo „idiokracją”.

Ogłupianie i manipulacja mas właściwie już nikogo nie dziwią, ani nie oburzają. Nie można się przecież oburzać na wszystko, na każdym kroku, co kilka sekund. Człowiek obojętnieje i albo się poddaje i pełza jak reszta, albo się izoluje, żeby nie zwariować. Chyba każdy w miarę zorientowany człowiek wie, czym są bańki informacyjne, a jednak większości nie przeszkadza to, aby w tych bańkach tkwić, z wygody lub z wyrachowania (bo poza bańką jesteś planktonem). Niestety znakomita większość ludzi nie ma o tym pojęcia i po prostu myśli, że ta ich bańka to obiektywny obraz świata, atakowanego z zewnątrz przez jakieś dziwne, obce demony. Bo tamci inni to tkwią w bańkach, a ja reprezentuję zewnętrze.

Dziś mało kto próbuje (ma odwagę) przedstawiać rzeczowe argumenty za tą czy inną racją. Ja nie mam tej odwagi. Zresztą po co? Logika jest ekskluzywną zabawą, wręcz dyskryminującą większość, a w demokracji decyduje przecież większość. Dominuje więc zakrzykiwanie (ze swej natury niepodlegające merytorycznej krytyce), a normą jest już karanie za samo wygłaszanie opinii niezgodnych z ideami opcji, która w danym obszarze sprawuje władzę. Chodzi nie tylko o władzę oficjalną, ale również moralną, która nie jest przecież tożsama z władzą legislacyjną (jak to np. było przez większy czas istnienia PRL-u). Pozaprawne karanie za nieprawomyślność to solidarny ostracyzm, potępianie, szkalowanie. A kto nie potępia z nami, tego my potępimy. Kolejny etap to już regulacje prawne, zamykające niewygodne usta paragrafami. Ta zabawa nigdy się nie kończy.

Wyborów przywódców dokonujemy dzięki kalejdoskopom korzyści oferowanych kolejnym grupom społecznym, na podstawie śmiesznych memów albo rzuconych przez nich (przygotowanych przez sztab) bon motów. Naszą opinię na temat najważniejszych kwestii moralnych albo gospodarczych kształtują przypadki anegdotyczne.

Żeby wygrać wybory, nie trzeba nawet przedstawiać programu wyborczego, bo i tak niemal nikt go nie przeczyta. Lepsze są krótkie filmy na YT, na Tik-Toku, albo cokolwiek gdziekolwiek, gdzie będzie można odwołać się raczej do prostych emocji niż do rozumu. A potem, chcąc przepchnąć ustawę, nazywamy ją ładnie, by zdobyć aprobatę mas. Chwytliwa nazwa jest ważniejsza od treści, często przeciwstawnej owej nazwie.

A co ze statusem ofiary, wspomnianym przez profesora Pinkera? To jest rosnący od dziesięcioleci trend „bycia ofiarą”, trend znów nieuświadomiony przez znakomitą większość czynnych uczestników trendu. Po pierwsze mianujemy się „ofiarą”, słusznie albo niesłusznie, to bez znaczenia dla dalszego mechanizmu. Po drugie domagamy się specjalnej ochrony (przywilejów), no i zmian prawnych, które nas ochronią i ułatwią nam dochodzenie naszych „praw”. No i chcemy przykładnie ukarać naszych „oprawców”. Czyli zaostrzamy prawo na naszą korzyść. I jest sukces, więzienia pełne. Statystyki puchną, co jeszcze bardziej „moralnie” uzasadnia kolejne zdecydowane działania. Cóż z tego, że siedzi wielu niewinnych? Cóż z tego, że wielu siedzi z powodu nadinterpretacji? Reszta, zastraszona, będzie milczeć. Czyli sukces!

To wszystko jest tylko wynikiem obserwacji tego, co się obecnie dzieje na świecie. Gdziekolwiek spojrzeć, sytuacja wygląda podobnie, choć w różnych miejscach świata inne opcje polityczne, mniej lub bardziej delikatne, próbują robić porządek po swojemu. Co innego nagle wolno, czego innego nagle nie wolno. Jakbyśmy siedzieli na wrzącym wulkanie, któremu COVID-19 podłączył turbo.

Świat rozpada się na kawałki, które wkrótce staną się niekompatybilne. Cofamy się o trzy wieki, co najmniej.

4 komentarzy:

Dodaj komentarz

Chcesz się przyłączyć do dyskusji?
Feel free to contribute!

Dodaj komentarz