Wehikuł Czasu

publikacja Fahrenheit-Fantazin 2002

pobierz plik txt…

Laboratorium w willi Profesora, poniedziałek 17:43

Zdecydowanie najdroższym elementem urządzenia był niewielki reaktor atomowy mający stanowić źródło energii dla całości. Zajmował pół piwnicy wielkiej willi stojącej na peryferiach miasta. Podczas próbnego rozruchu woda w pobliskim kanałku niemal się zagotowała. Tak, chłodzenie wciąż było problem. Na jego rozwiązanie Profesor nie miał czasu. Został mu niecały tydzień na spłacenie pożyczki zaciągniętej u pewnego bardzo nieprzyjemnego faceta. Pożyczkę zaciągnął właśnie na reaktor. W grę wchodziły sumy tak duże, że opóźnienie spłaty, choćby jednodniowe, groziło w najlepszym razie szybką śmiercią.
Profesor przechodził od jednego komputera do drugiego, szybko wklepując komendy. Jak przystało na zdziwaczałego naukowca na marynarkę miał narzucony biały fartuch w kieszeni którego tkwiło kilka długopisów. Piwnica przypominała dżunglę; zza zwisających wiązek kabli i regałów zastawionych najprzeróżniejszą aparaturą nie było widać ścian ani sufitu. Było tu więcej migających lampek niż na mostku Enterprise.
Po wprowadzeniu ostatnich poleceń Profesor usiadł na obrotowym fotelu obstawionym monitorami. Był chudym, siwym lekko przygarbionym mężczyzną po pięćdziesiątce. Miał pomarszczoną, zmęczoną twarz. Nosił pogięte okulary w metalowej oprawce. Palcem poprawił je na nosie i spojrzał na wiszący na ścianie kalendarz na którym najbliższy piątek oznaczony był namalowaną czerwonym flamastrem szubienicą.
Profesor odwrócił się do niego plecami i zapatrzył w połyskującą obudowę reaktora. Cichy brum świadczył o tym, że pracuje. Przed reaktorem znajdowała się okrągła, metalowa płyta o średnicy jednego metra w którą wycelowane były stalowe lufy generatora. Powietrze nad nią delikatnie wibrowało.
Przy całym swoim geniuszu Profesor nie był szczególnie zaradny życiowo. Wypełnienie PITa przerastało jego możliwości. Może dlatego, że nie znosił marnować czasu na idiotyczne procedury. Mimo to nie miał trudności z wymyśleniem praktycznego zastosowania dla wehikułu czasu. Pomysł był elementarnie prosty i znany od lat.

Biuro dyrektora generalnego Loterii Krajowej, wtorek 16:30

– Kumulacja wygranej wynosi obecnie ponad 10 milionów. Co by pan zrobił, gdyby miał taką sumę?
Dyrektor spojrzał na dekolt Pani Reporter, a potem w jej oczy. Przez chwilę chciał powiedzieć, że na swoim koncie w Szwajcarii ma znacznie większą sumę, ale jak zwykle wystarczyła mu sama świadomość tego, że jest bogatszy od swojego rozmówcy jakiś tysiąc razy.
– Pracownikom Loterii Krajowej… – uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ szeroko – nie wolno brać udziaÅ‚u w grze.
– Tak, oczywiście – Pani Reporter spodziewała się takiej odpowiedzi. – Co zwykle robią z wygraną Ci szczęśliwcy, którzy nie pracują w Loterii Krajowej?
Dyrektor odchylił się do tyłu, a fotel zatrzeszczał pod jego cielskiem.
– Loteria Krajowa – powiedział wolno – nie kontroluje graczy. Wydaje mi się, że dzięki wygranej stają się szczęśliwymi ludźmi.
– Czy tak brzmi wersja oficjalna?

Willa Profesora, wtorek 22:43

Największym ograniczeniem była energia, a raczej jej niedostatek. Reaktor potrafił przenieść obiekt o masie 75 kg maksymalnie na 48 godzin w przyszłość, lub przeszłość. 75 kg – tyle warzył Profesor w ubraniu i z kilkoma szklaneczkami whisky w żołądku.
– Powiedz mi Profesorze, co tam kombinujesz w piwnicy.
– Wehikuł czasu, szanowny kolego.
Szanowny Kolega patrzył na niego chwilę, po czym wybuchnął śmiechem i śmiał się z pół minuty.
– Dobra. WiedziaÅ‚em, że nie bÄ™dziesz chciaÅ‚ powiedzieć. – Å?yknÄ…Å‚ nieco whisky ze szklaneczki trzÄ™sÄ…c siÄ™ jeszcze w koÅ„cówce wesoÅ‚oÅ›ci. – Montujesz tam pewnie sieć neuronowÄ…, albo reaktor do zimnej syntezy. Powiedz, czy siedzimy na rektorze utopii?…
Znów zaczął się śmiać.
Profesor patrzył na niego z przylepionym do ust sztucznym uśmieszkiem.
– Poważnie – zaczął, gdy tamten skończył się śmiać – to jest to taka drobna dłubanina. Niewarte rozmowy.
– I tak wiem, że mi nie powiesz – machnął ręką Szanowny Kolega. – Gdyby ktoś kiedyś zrobił wehikuł czasu mógłbym mu sprzedać niezły pomysł na zarobienie sporej sumki.
– Masz na myśli zapewne trick z numerami loterii? – Profesor uśmiechnął się kpiąco. Uważał swojego rozmówcę za ćwierć inteligenta, chociaż razem kończyli studia i to z podobnymi ocenami. Prawdę mówiąc Profesor uważał się za jednego z największych geniuszy początku XXI wieku. Cała reszta ludzi stanowiła tło bez znaczenia. – Pierwszy lepszy uczeń podstawówki w kilka sekund to wymyśli.
Ogień trzaskał w kominku, a z wierzy HIFI sączyła się muzyka elektroniczna. Jarre zagłuszał wystarczająco cichy brum dochodzący z piwnicy.
– To nie takie proste – zaczął nieco zbity z tropu Szanowny Kolega. – Jeśli przeniesiesz się w przyszłość i odczytując z gazety, bądź telewizji wylosowane numery wypełnisz kupon to zmienisz przyszłość. Paradoks dziadka -
– Nie mów mi o paradoksie dziadka. Horyzont zdarzeń! Tylko to się liczy! Zmieni się przyszłość, ale dopiero po losowaniu. Moja znajomość numerów nie będzie miała wpływu na przebieg losowania. Horyzont zdarzeń! – oczy profesora zaświeciły się. – Jeśli na Australię spadnie meteoryt o średnicy 20 km to mogę być pewny swojej śmierci za godzinę, kiedy dotrze do mnie fala uderzeniowa. Jednak przez tę godzinę nic mi nie grozi. Mogę spokojnie skosić trawnik, zjeść lunch i przeczytać gazetę przy ładnej pogodzie. Rozumiesz?
– Jasne, że rozumiem – Szanowny Kolega wjechał głębiej w fotel.– Wydaje mi się tylko, że jeśli chodzi o podróże w czasie, to sprawa wcale nie jest taka prosta. Zresztą, po co ryzykować samemu? Czemu nie wysłać magnetowidu, żeby nagrał wyniki losowania? Wystarczy nawet przesłać kasetę video sobie samemu z przedwczoraj.
– Czasem lepiej nie ryzykować, że coś nie wyjdzie. Jeszcze whisky?
– Nie, dziękuję, Profesorze. Czas na mnie.
Profesor odprowadził gościa do wyjścia. Szanowny Kolega obrócił się w drzwiach i rzucił ze śmiechem:
– SÅ‚yszaÅ‚em ten brumek… Masz tam maszynÄ™ drukarskÄ… i drukujesz pieniÄ…dze…

Huta w północnej części miasta, środa 6:15

Spóźniony hutnik przepraszał swojego kolegę z nocnej zmiany obiecując mu piwo. W końcu udobruchał go dwoma piwami w sobotni wieczór w jednym z pubów.
Zaczęła się normalna praca na wydziale walcowni gorącej. Podjeżdża dźwig z kilkutonowym bloczkiem stali. Kiedy jest już kilka metrów od pieca trzeba przyciskiem otworzyć wrota i blok wjedzie do rozgrzanego do tysiąca stopni bunkra wielkości szkolnej sali lekcyjnej. Cała sztuka polega na jak najkrótszym pozostawieniu pieca otwartego. Każda sekunda chłodzenia oznacza zużycie kilkudziesięciu metrów sześciennych gazu i wydłużenie całego procesu.
Spóźniony Hutnik robił to automatycznie, otwierając i zamykając wrota z ćwierć sekundowym zapasem. Pamiętał dokładnie ile czasu musi spędzić każdy ze stalowych bloków w jednym z kilkunastu pieców nim będzie dostatecznie rozgrzany, by kilkusettonowa prasa rozklepała go do dalszej obróbki. Miał w głowie dokładny plan i wiedział, kiedy który blok ma opuścić piec. Na ekrany komputerów pomocniczych spoglądał z rzadka i to tylko po to, by po raz kolejny stwierdzić, że jest od nich lepszy.
Wnętrze hali za oknem kabiny kontrolnej wyglądało jak przedsionek piekieł.

Biuro dyrektora generalnego Loterii Krajowej, środa 8:40

Na biurku Dyrektora wylądował raport z działu informatycznego. Przeglądając go Dyrektor na przemian to unosił brwi ze zdziwienia, to uśmiechał się.
“Niewiarygodne – pomyÅ›laÅ‚. – Absolutny rekord. Jedna czwarta tego spoÅ‚eczeÅ„stwa to idioci. WierzÄ… w to, że wygrajÄ… przy prawdopodobieÅ„stwie jak jeden do dziesiÄ™ciu milionów…”

Laboratorium w willi Profesora, środa 16:00

Profesor założył stalowy hełm mający chronić mózg przed wpływem pola elektromagnetycznego. W kieszeni fartucha miał notes, długopis, flamaster, ołówek i jeszcze pióro wieczne. Na wszelki wypadek.
KontrolowaÅ‚ systemy podtrzymywania napiÄ™cia i potrójnie zabezpieczony precyzyjny zegar. UrzÄ…dzenie musiaÅ‚o go przyjąć o Å›ciÅ›le okreÅ›lonej godzinie, minucie, sekundzie… z dokÅ‚adnoÅ›ciÄ… do jednej milionowej części sekundy. Profesor przeprowadziÅ‚ kilkanaÅ›cie prób, ale nie miaÅ‚ pojÄ™cia, co dzieje siÄ™ z przedmiotami, które zostaÅ‚y wysÅ‚ane w podróż w czasie, ale nie zostaÅ‚y z niej odebrane. WiedziaÅ‚ za to z całą pewnoÅ›ciÄ…, że minimalny błąd w obliczeniu czasu jest fatalny w skutkach. Resorowiec Matchboxa odebrany z opóźnieniem jednej dziesiÄ™ciotysiÄ™cznej sekundy zmaterializowaÅ‚ siÄ™ dwa metry pod ziemiÄ… na sÄ…siednim polu powodujÄ…c sporÄ… eksplozjÄ™. Profesor miaÅ‚ nadziejÄ™ zakoÅ„czyć podróż z dokÅ‚adnoÅ›ciÄ… do dwu, trzech milimetrów, co ponad wszelkÄ… wÄ…tpliwość zapewniaÅ‚o mu znalezienie siÄ™ wewnÄ…trz pola i, co równie istotne, wewnÄ…trz wytworzonej na moment próżni.
Wydał ostatnie polecenia komputerom i stanął na metalowej płycie na celowniku kilkunastu głowic generatora. Nie znał mechanizmu podróży w czasie, ale potrafił wyliczyć czas początku oraz końca podróży. Podobnież starożytni Egipcjanie nie znali mechanizmu powstawania zaćmień słońca, choć doskonale precyzyjnie potrafili je przewidywać.
Profesor patrzyÅ‚ na timer odliczajÄ…cy sekundy. Jeszcze pół minuty. Wypadek z resorowcem daÅ‚ mu wiele do myÅ›lenia. ZnaÅ‚ algorytmy obliczania prawidÅ‚owego czasu nadania i odebrania przedmiotu i wiedziaÅ‚, że minimalna niedokÅ‚adność powoduje, że przedmiot znajduje siÄ™ w innym miejscu przestrzeni. Z powodu obecnoÅ›ci innej materii ulega zniszczeniu, jak choćby ten nieszczÄ™sny szczur, który tylko odrobinÄ™ wystawiÅ‚ Å‚epek poza dozwolony obszar silnego pola. Ileż to byÅ‚o sprzÄ…tania wtedy…
22 sekundy
ZwiÄ™kszajÄ…c moc można by zrezygnować z wytwarzania próżni i po prostu w drogÄ™ w przeciwnym kierunku wyprawić dwa metry szeÅ›cienne powietrza. PodniósÅ‚ by siÄ™ znacznie komfort…
17 sekund
Jeśli udałoby się znaleźć prawidłowość w przemieszczaniu się w przestrzeni to dwa zsynchronizowane wehikuły czasu służyłyby jako teleportery! Wtedy konieczne, minimalne przesunięcie w czasie uznawane było by tylko za przykrą konieczność. Fascynujące są losy wynalazków.
10 sekund
Profesor przykucnÄ…Å‚ i skuliÅ‚ siÄ™ starajÄ…c siÄ™ być jak najbliżej Å›rodka pola. ” Åšwiat już nigdy nie bÄ™dzie taki jak przedtem…” – pomyÅ›laÅ‚. Buczenie transformatorów wzmagaÅ‚o siÄ™.
5, 4, 3, 2, 1… Zero!
Silny bÅ‚ysk, podmuch i powietrze z gÅ‚oÅ›nym “pufff…” zamknęło siÄ™ nad metalowÄ… pÅ‚ytÄ…. Buczenie stopniowo cichÅ‚o.

Laboratorium w willi Profesora, piątek 16:01 czasu przyszłego

Profesor poczuł wstrząs przypominający nieco szarpnięcie ruszającego pociągu, a w chwilę potem nagły podmuch zmiany ciśnienia połączony z hukiem, jakby gdzieś obok pękł wielki balon. Momentalnie wszystko się uspokoiło, a buczenie aparatury zaczęło przycichać. Dzwoniło mu trochę w uszach, i czuł się, jakby go ktoś spoliczkował, ale był szczęśliwy.
“UdaÅ‚o siÄ™! – pomyÅ›laÅ‚ – Mój Boże, udaÅ‚o siÄ™, wiÄ™c jestem geniuszem.”
Zdjął z głowy hełm i stwierdził, że drżą mu z podniecenia nogi. Miał tylko dwie minuty i czterdzieści sekund. Włączył timer w zegarku i pobiegł na górę. Chciał biec do telewizora do salonu, ale zmienił zdanie i skręcił do bliższej kuchni. Włączył telewizor i wyszarpnął z kieszeni notes. Przez nieskończenie długie sekundy ściskając w ręku pióro oglądał reklamę szamponu (przysiągł sobie wtedy na wszystko, że go nigdy nie kupi), a potem słuchał długiego wstępu blondyny w żółtej bluzce prowadzącej losowanie. Bardzo chciało mu się palić, ale nie miał już w domu papierosów. Jakiś czas temu Cyganka przepowiedziała mu bliską śmierć w płomieniach. Nie był przesądny, ale i tak, na wszelki wypadek, rzucił palenie, a w domu ustawił kilka gaśnic. Bał się ognia, bo śmierć w płomieniach śniła mu się od dzieciństwa.
Odrzucił złe myśli.
“Przecież ci idioci pÅ‚acÄ… za każdÄ… sekundÄ™ jej glÄ™dzenia dobrze ponad tysiÄ…c” pomyÅ›laÅ‚ patrzÄ…c na gadajÄ…cÄ… blondynÄ™.
Piłeczki w maszynie jak w zwolnionym tempie wpadały kolejno do otworów i w końcu blondyna w żółtej bluzce odczytała wynik: 5, 10, 18, 32, 41, 43, 49.
Profesor zaśmiał się głośno i schował notes do kieszeni. Sprintem wrócił na dół i przykucnął na płycie wehikułu na piętnaście sekund przed czasem. Buczenie znów zaczęło się wzmagać.
5, 4, 3, 2…
CoÅ› zaczęło alarmowo piszczeć, aż Profesor wypuÅ›ciÅ‚ z rÄ™ki pióro, które dotychczas nieÅ›wiadomie Å›ciskaÅ‚. Pióro powoli odbiÅ‚o siÄ™ od jego kolana, potem od buta…
1,…
i zaczęło siÄ™ turlać w kierunku brzegu pÅ‚yty…
zero

Laboratorium w willi Profesora, środa 16:04

Huk był znacznie głośniejszy, a podmuch odrzucił Profesora pod ścianę. Pierwsze co zobaczył to dym unoszący się w całym pomieszczeniu. Zerknął na wyświetlacz precyzyjnego zegara, ale ten nie działał. W jego stalową obudowę wbite i wtopione było pióro wieczne. Zegarek na ręku Profesora piszczał nadal sygnalizując, że minęły już dwie minuty i czterdzieści sekund. Wyłączył go nie przestając patrzeć na stopione razem przedmioty. Rozumiał, co to oznacza, ale też nie był w stanie w to uwierzyć. Nie zdoła naprawić zegara w dwa dni. To oczywiste – sprowadzenie części potrwa z tydzień. Tak więc w piątek mechanizm czasowy nie zadziała i nie przyjmie go w odpowiednim momencie.
“Tyle, że ja tu jestem i żyjÄ™ – pomyÅ›laÅ‚ Profesor. – A to znaczy, że podróż tam i z powrotem siÄ™ udaÅ‚a. To niemożliwe… WidziaÅ‚em przyszÅ‚ość, która nie ma prawa nastÄ…pić…”

Biuro dyrektora generalnego Loterii Krajowej, czwartek 13:35

Dyrektor przeglądał kolejny raport i był jeszcze bardziej zdziwiony niż wczoraj.
– Popatrz – powiedział do swojego zaufanego asystenta. – Prawie 30 procent społeczeństwa wierzy, że może wygrać. Uwierzyłbyś, że najśmielsze prognozy przewidywały 12 procent?
– Tym lepiej dla nas – zauważył Zaufany Asystent.
– Jedyny problem w mocy obliczeniowej naszego centrum informatycznego. Muszą przeanalizować prawie piętnaście milionów rekordów z niekompletnej bazy danych. To trudne zadanie.

Laboratorium w willi Profesora, czwartek 15:45

Profesor zastÄ…piÅ‚ zegar mniej precyzyjnym – przepÅ‚aconÄ… sÅ‚ono “japoÅ„skÄ… próbÄ… naÅ›ladowania amerykaÅ„skiej technologii”, jak sam to okreÅ›liÅ‚. DokÅ‚adność nowego zegara dawaÅ‚a sporÄ… szansÄ™ udanej podróży, ale Profesor nie byÅ‚ i tak do koÅ„ca przekonany, co do sensu swojej pracy. Przecież żyÅ‚ i czuÅ‚ siÄ™ dobrze, wiÄ™c jego dziaÅ‚ania nie mogÅ‚y w żaden sposób polepszyć jego sytuacji. Jedyne, co go skÅ‚aniaÅ‚o do dziaÅ‚ania, miast picia i czekania na losowanie, to Å›wiadomość wÅ‚asnej niewiedzy w temacie podróży w czasie.
Poprzedniej nocy wypełnił 20 kuponów w całodobowym punkcie Loterii Krajowej w centrum miasta. Na wypadek, jakby ktoś jeszcze trafił prawidłowe numery.

Niewielki punkt Loterii Krajowej, czwartek 17:40

Szanowny Kolega schowany za postawionym kołnierzem wypełniał kupon liczbami podanymi mu przez jego własny losujący program komputerowy. Obok Spóźniony Hutnik skreślał liczby według zupełnie przypadkowego klucza.

Willa Profesora, piÄ…tek 15:30

Profesor siedział w salonie w fotelu przed włączonym telewizorem. Po jego prawej i lewej stronie siedzieli dwaj faceci w czarnych kurtkach z karabinkami Uzi na kolanach.
Gangsterzy to nie naukowcy. Dla nich “do piÄ…tku” nie znaczy wcale “do piÄ…tku do godziny 23:59 i 59 sekund plus 99 setnych a do tego 9 w okresie”. Dla nich znaczy to tyle co “do piÄ…tku do wybranej przez nas pory, najlepiej nieco po lunchu”. Profesor zaprzestaÅ‚ prób przekonania ich nieÅ›cisÅ‚ych umysłów, że ta definicja jest niepoprawna. Solidny siniak na jego policzku nie skoÅ„czyÅ‚ jeszcze rosnąć.
Gangsterzy są za to cierpliwi. Kiedy powiedział, że zna numery, które zostaną wylosowane za godzinę oni po prostu usiedli obok niego na kanapie i czekali gapiąc się na kretyński teleturniej. Nawet nie poddali w wątpliwość jego prawdomówności..
Profesor zaczął myśleć o światach alternatywnych

Studio TV, piÄ…tek 15:50

Dyrektor wraz z Zaufanym Asystentem siedzieli w reżyserce i oglÄ…dali ostatnie przygotowania do emitowanego na żywo losowania. Dyrektor byÅ‚ zupeÅ‚nie spokojny. PaliÅ‚ cygaro i strzÄ…saÅ‚ popiół do popielniczki stojÄ…cej pod napisem “zakaz palenia”. WiÄ™kszość ludzi siedzÄ…cych w pomieszczeniu paliÅ‚o.
Za szybą, w studiu blondyna w żółtej bluzce dopijała ostatnią kawę. Technicy przypinali jej mikrofony i sprawdzali ich działanie. Wzrok Dyrektora wędrował od jej piersi do bioder i z powrotem. Brwi Dyrektora zmarszczyły się tylko na chwilę, gdy blondyna oblała się kawą. Wśród techników zapanowało krótkie zamieszanie, ale już po dwudziestu sekundach dziewczyna zakładała pożyczony skądś różowy sweterek. Na chwilę dyrektor uniósł brwi. Lubił kobiety w czarnej bieliźnie.

Willa Profesora, piÄ…tek 15:59

Puls Profesora dochodziÅ‚ do 110, a krople potu Å‚askotaÅ‚y go w plecy. CaÅ‚y czas zastanawiaÅ‚ siÄ™, jak odbÄ™dzie siÄ™ lÄ…dowanie jego przedwczorajszej osoby w piwnicy. Nie zdążyÅ‚ skonfigurować nowego zegara; wehikuÅ‚ byÅ‚ niesprawny. JednoczeÅ›nie żyÅ‚ przecież, co dowodziÅ‚o, że podróż siÄ™ powiodÅ‚a… PoÅ‚ożyÅ‚ wprawdzie na stole w kuchni kartkÄ™ z napisem “Schowaj pióro do kieszeni”. BaÅ‚ siÄ™ spotkać ze samym sobÄ… (przedwczorajszym), ale ostrzec siebie chciaÅ‚, bo nie byÅ‚ w stanie znaleźć sensu w ostatnich wydarzeniach. Może tak kartka wszystko naprawiÅ‚a?
JeÅ›li jednak on, na tym fotelu, obok dwu gangsterów, znajdowaÅ‚ siÄ™ na innej Å›cieżce losu, w Å›wiecie alternatywnym do tego w jakim byÅ‚ przez kilka minut i w jakim zapisaÅ‚ numery to znaczyć to mogÅ‚o tyle, że… numery mogÅ‚y siÄ™ nie zgadzać z tymi, które byÅ‚y zapisane na wymiÄ™tej kartce leżącej na stoliku pomiÄ™dzy nimi a telewizorem.
Z piwnicy doszÅ‚o przeciÄ…gÅ‚e buczenie i stÅ‚umione “pufff…”. PodÅ‚oga lekko zadrżaÅ‚a. CichnÄ…cy brum zagÅ‚uszyÅ‚ tupot na schodach. Gangsterzy spojrzeli po sobie, a Profesor drgnÄ…Å‚, bowiem uÅ›wiadomiÅ‚ sobie, że wbrew jakiejkolwiek logice wÅ‚aÅ›nie odbyÅ‚o siÄ™ udane lÄ…dowanie. Nieudane można byÅ‚o poznać po tym, że dom i okolica w promieniu dwustu metrów zamieniÅ‚yby siÄ™ w rosnÄ…cÄ…, radioaktywnÄ… kulÄ™ ognia.
Profesor znów, przez nieskończenie długie sekundy oglądał reklamę szamponu (tego samego, którego nigdy nie kupi), a potem słuchał długiego wstępu blondyny w różowym swetrze prowadzącej losowanie.
“Przecież ci idioci pÅ‚acÄ… za każdÄ… sekundÄ™ jej glÄ™dzenia dobrze ponad tysiÄ…c”– pomyÅ›laÅ‚ to samo, co wczeÅ›niej, jakby chciaÅ‚ w ten irracjonalny sposób sprawić, że nastÄ™pne wydarzenia też potoczÄ… siÄ™ identycznie. MiaÅ‚ tylko dziwne wrażenie, że dziewczyna wyglÄ…da jakoÅ› inaczej…
Gangsterzy dopiero teraz zaczęli zdradzać zainteresowanie programem.
Piłeczki w maszynie jak w zwolnionym tempie wpadały kolejno do otworów i w końcu blondyna w różowym swetrze odczytała wynik: 8, 12, 33, 35, 39, 41, 48.
Profesora zamurowaÅ‚o. PatrzyÅ‚ na kartkÄ™ i na numery wyÅ›wietlone u doÅ‚u ekranu. ByÅ‚y inne. Przecież to losowanie na pewno znajdowaÅ‚o siÄ™ poza horyzontem zdarzeÅ„… Obaj gangsterzy, jak na komendÄ™ unieÅ›li karabiny i chwycili więźnia za ramiona. Z głębi domu doszedÅ‚ gÅ‚oÅ›ny Å›miech, jego Å›miech, a potem tupot na korytarzu i na schodach do piwnicy.
Gangsterzy poderwali się i wybiegli z salonu. Profesor słyszał narastający brum i wiedział, że gangsterzy nie znając domu nie zdążą dobiec do piwnicy przed końcem odliczania. Wiedział też, że za pół minuty wrócą tu i albo od razu go zastrzelą, albo dadzą mu kilka minut, bo tyle zajmie im zawiezienie go w bagażniku do najbliższego lasu. Uciekać nie było sensu – wokoło znajdowały się same pola.
Z piwnicy doszedł odgłos wybuchu. Pióro wieczne? Jednak?
Profesor odczekaÅ‚ kilka minut, ale żaden z gangsterów siÄ™ nie pojawiÅ‚. WstaÅ‚ wiÄ™c i na drżących nogach zszedÅ‚ do piwnicy. ByÅ‚o w niej peÅ‚no dymu, a obaj mężczyźni leżeli na podÅ‚odze. Profesor podszedÅ‚ do komputera podłączonego do zegara i odczytaÅ‚ parametry startu. Wszystko byÅ‚o w porzÄ…dku, ale jakoÅ› siÄ™ z tego nie ucieszyÅ‚, bo i tak wiedziaÅ‚, że skoro nadal żyje to podróż siÄ™ udaÅ‚a. NaglÄ™ zdrÄ™twiaÅ‚ i w gÅ‚owie bÅ‚ysnęła mu oczywista myÅ›l: “Przecież ja nie skonfigurowaÅ‚em tego japoÅ„skiego zegara! GodzinÄ™ temu caÅ‚y system byÅ‚ w rozsypce!”
Dopiero teraz dojrzał pewne zmiany na obudowie komputera. Z boku wyglądała ona tak, jakby ktoś rozciągnął pizzę z podwójnym serem: Blacha była wybrzuszona, jakby pogięta i wychodziły z niej setki cienkich nitek łączących się z identycznie wyglądającymi zniekształceniami z tyłu obudowy zegara. Po kilkusekundowym osłupieniu w głowie Profesora zaczął się galop myśli. Rozważył nawet nadprzestrzenne krasnoludki w tajemniczy sposób łatające ciągłość i spójność czasoprzestrzeni. Profesor był pewien, że morfing materii umożliwiający działanie systemu sięga w głąb obu urządzeń, ale nie był w stanie tego sprawdzić, bo doszedł go cichy jęk od strony schodów. Jeden z gangsterów zaczynał się podnosić trzymając się dłonią za krwawiącą głowę. Na kolanach posuwał się w kierunku leżącego na betonie Uzi.
Wszystkie działania Profesora zostały podporządkowane instynktowi przeżycia. Wcisnął przycisk start na konsoli sterowania i przebiegł na stalową płytę generatora. Piętnaście sekund potrzebne do rozruchu wehikułu czasu dawało szansę, że Gangster nie zdąży dojść do siebie.
14 sekund…
Tylko jaki był cel jego podróży? Na pewno przyszłość i na pewno nie dalsza niż 48 godzin. Jedyne, czego się obawiał profesor to to, że zostanie jednak zastrzelony.
11…
Gangster wstaÅ‚ trzymajÄ…c w rÄ™ku karabin. WyglÄ…daÅ‚, jak ktoÅ› kto nie wie gdzie siÄ™ znajduje. Gdyby zastrzeliÅ‚ Profesora tym samym jednak wydaÅ‚by wyrok Å›mierci na siebie, bowiem bezwÅ‚adne ciaÅ‚o na pewno częściowo wysunęłoby siÄ™ z obszaru pola. SiÅ‚a wybuchu…
5…
Wtedy profesor pomyÅ›laÅ‚ o drugiej możliwoÅ›ci Å›mierci…
4…
Gangster zaczÄ…Å‚ siÄ™ rozglÄ…dać…
3…
Jedną z cech odróżniającego japoński zegar od amerykańskiego było to, że po każdym użyciu nie następowało samoczynne wyzerowanie się.
2…
A znaczy to tyle, że skoro Profesor zapomniał go wyzerować, to komputer zrobi to sam w momencie startu wehikułu tym samym ustawiając czas końca podróży na kilka dziesięciotysięcznych części sekundy po początku, czyli na najmniejszą wartość, jaką może podać zegar.
1…
A co gorsza, ten czas jest zbyt krótki, by start i lÄ…dowanie mogÅ‚o siÄ™ odbyć w tym samym miejscu. Minimalny czas to coÅ› ponad półtorej sekundy. Błąd jaki za chwilÄ™ nastÄ…pi przeniesie Profesora w przyszÅ‚ość zaledwie o dziesiÄ™ciotysiÄ™cznÄ… część sekundy, za to w przestrzeni pokona odlegÅ‚ość kilkunastu kilometrów, gdzie zginie oczywiÅ›cie natychmiast i to nie od kuli mierzÄ…cego do niego Gangstera. Profesor w uÅ‚amku sekundy pogodziÅ‚ siÄ™ z losem. Horyzont zdarzeÅ„…
0…

Studio TV, piÄ…tek 16:04

Dyrektor wyjÄ…Å‚ z kieszeni marynarki zÅ‚ożonÄ… na czworo kartkÄ™ i podaÅ‚ Zaufanemu Asystentowi. Ten rozwinÄ…Å‚ jÄ… i przeczytaÅ‚: “8, 12, 33, 35, 39, 41, 48″. ZamurowaÅ‚o go. PatrzyÅ‚ na kartkÄ™ i na numery wyÅ›wietlone u doÅ‚u głównego ekranu. ByÅ‚y identyczne. Pod wpÅ‚ywem Å›wiatÅ‚a cyfry zaczęły znikać. ChciaÅ‚ zapytać o coÅ› Dyrektora, ale ten byÅ‚ już na korytarzu. WybiegÅ‚ wiÄ™c za nim i jÄ…kajÄ…c siÄ™ wykrztusiÅ‚:
– Jak… jakto?
– Jak myślisz? – odparł Dyrektor idąc szybkim krokiem w kierunku wyjścia. – Co zrobiłby by z taką fortuną pierwszy lepszy człowiek?
– MyÅ›lÄ™… że roztrwoniÅ‚by jÄ… przez pięć, dziesięć lat…
– Oczywiście. – Dyrektor zatrzymał się i położył ręce na ramionach Zaufanego Asystenta. – Teraz posłuchaj uważnie. My nie kradniemy tych pieniędzy, nie obdarowujemy nimi naszych przyjaciół ani krewnych. My pomagamy losowi, by zwycięzcą został człowiek, który z fortuny zrobi dobry użytek. Poprawne numery wylosował jakiś zwariowany profesor, który kilka lat temu został wywalony z uczelni i teraz alienuje się w swojej podmiejskiej willi. Jak myślisz, co on zrobiłby z takimi pieniędzmi? Zainwestowałby w jakiś rewolucyjny wynalazek? Nie! Zapiłby by się na śmierć najdroższymi drinkami w najdroższych restauracjach całego świata. Wygrać powinien zwykły szary człowiek, który ma rodzinę i pieniądze zainwestuje z pożytkiem dla wszystkich.
– Jak to się robi?
– Dobre pytanie, szczególnie w ustach kogoś, kto będzie niedługo sam wybierał zwycięzców. To proste: nie losujemy numerów tylko wybieramy zwycięzców. Czyż nasza cywilizacja nie polega na oszukiwaniu przeznaczenia? Losowanie nagrywamy tuż po północy, po zamknięciu punktów i sprawdzamy kto wygrał. Jeśli nie mamy zastrzeżeń to najczęściej nie ingerujemy. Jeśli jednak w grę wchodzi taka suma jak ostatnio to starannie dobieramy zwycięzców. Losowanie na żywo, które widziałeś to jedynie kosztowna mistyfikacja.
Oczy Zaufanego Asystenta bÅ‚yszczaÅ‚y z przejÄ™cia. Dyrektor byÅ‚ zadowolony z tej reakcji i patrzyÅ‚ na niego z uÅ›miechem. TrochÄ™ obawiaÅ‚ siÄ™, że twarz Zaufanego Asystenta przez pierwszy moment bÄ™dzie miaÅ‚a wyglÄ…d, który sprawiÅ‚by, że zamiast dalszego wtajemniczenia czekać go bÄ™dzie… inny los.
– Pamiętaj, że Ci zaufaliśmy.
– Pan już wie, kto wygra, prawda? Sam go pan wybraÅ‚. Czy profil psychologiczny “zwyciÄ™zcy” jest dobrany tak, że wiÄ™kszość forsy wyda—
Dyrektor uniósł do ust wskazujący palec i spojrzał w bok. W ich kierunku biegła grupka reporterów telewizyjnych wykrzykując przez siebie pytania. Dyrektor uniósł obie ręce, by ich uciszyć, po czym powiedział spokojnie:
– Drodzy państwo! Nasze centrum informatyczne rozpocznie przeszukiwanie bazy danych i za jakieś pięć godzin będziemy już wiedzieli kto jest tym szczęśliwcem, ale i tak pewnie on sam zgłosi się do nas wcześniej. Oczywiście gwarantujemy mu anonimowość.
– Czy tak brzmi wersja oficjalna? – zapytaÅ‚a Pani Reporter podsuwajÄ…c mikrofon przed twarz Dyrektora. ZdawaÅ‚a siÄ™ mówić: “Ty już wiesz, kto wygraÅ‚? KiedyÅ› to udowodniÄ™.”

Huta w północnej części miasta, piątek, 16:13

Spóźniony Hutnik jadł kanapkę. Miał jeszcze kilka minut do otwarcia pieca numer dwanaście. Myślał o tym, że kwadrans wcześniej odbyło się losowanie Loterii Krajowej, a kierownik zabrał im telewizor, więc o jej wynikach dowie się dopiero za trzy kwadranse z radia. Co by zrobił, gdyby wygrał? Natychmiast wyszedłby stąd trzaskając drzwiami i nie przebierając się w dziesięć minut byłby już w domu z żoną i dziećmi. Doskonale by wiedział, co zrobić z taką fortuną.
Nagłe przeczucie kazało mu spojrzeć na piec numer dwanaście. Nie wiedział dlaczego, ale zaczął się strasznie bać. Przez spoiwo klinkierowych cegieł ścian rozpęczniałego nagle pieca zobaczył oślepiającą jasność. W ułamek sekundy później piec, hala i okolica w promieniu dwustu metrów zamieniła się w rosnącą, radioaktywną kulę ognia.

Warszawa 2000

Udostepnij
Glodne Slonce

4 Responses to “WehikuÅ‚ Czasu”

  1. rodzynek Says:

    takie z głębią

  2. michal Says:

    szalony profesorek

  3. cialis generico online Says:

    exactphysiologischer Methoden:), Charles VI et les magiciens)

  4. requiem007 Says:

    Gdyby to byÅ‚o możliwe…

Leave a Reply

Przed wyslaniem komentarza na wszelki wypadek skopiuj jego tresc do clipboardu (CTRL+A CTRL+C). Jesli cos sie rypsnie i komentarz pojdzie w kosmos, bedziesz mogl sprobowac ponownie (CTRL+V).