Pompowanie książek
Słowo pisane jest najdroższym elementem książki beletrystycznej i najtrudniej je „wyprodukować”. A skoro jest najdroższym składnikiem produktu, jak pomidory w ketchupie, jak mięso w parówkach, jak alkohol w zimowym spryskiwaczu do szyb, to naturalnym działaniem rynkowym będzie próba zastąpienia droższego składnika tańszym. W przypadku książek proces ten w swej naturze niewiele różni się od procesów używanych przy produkcji kiepskich wędlin, dlatego nazwałem go pompowaniem.
Pierwsze radia sprzedawane w USA były wielkości kredensu. Układy lampowe zajmowały wprawdzie sporo miejsca, ale w tym samym czasie europejskie radia nie przekraczały już gabarytów współczesnych mikrofalówek. Amerykańskie radia były duże, żeby klient czuł, że kupił coś poważnego, prestiżowego. Podobna sytuacja miała miejsce kilka lat temu w branży gier komputerowych, gdzie pudełka osiągały absurdalne rozmiary. Oczywiście w myśl zasady, że większy znaczy lepszy. I to działało, choć przecież każdy klient wiedział, że w środku znajdzie płytę CD, która ma niezmienne 12 cm średnicy.
Mechanizm ten można spotkać na każdym kroku. Producenci próbują nas nabrać, a my się nabierać dajemy. Sztuczek jest wiele i łatwo je zaobserwować np. w przypadku produktów codziennego użytku. Butelka z szamponem jest spłaszczona, żeby optycznie wydawała się większa od cylindrycznej, dodatkowo często jest minimalnie wklęsła, czego się nie zauważa, jeśli ścianki są jasne lub przezroczyste. Otwór bywa za duży, żeby nie dało się wycisnąć na dłoń malej porcji. O banalnym rozwadnianiu zawartości nie warto nawet wspominać. Oczywiście podana na opakowaniu pojemność jest prawdziwa, tyle że dla większości ludzi ważniejsze jest to pierwotne ocenianie przedmiotu po (pozornej) wielkości. W wielkiej paczce chipsów taniej marki jest o połowę mniej chipsów niż w przypadku porządnej firmy, choć torba jest hermetycznie napompowana tak samo, żeby niczego nie dało się wyczuć. Jeśli ktoś myśli, że ten mechanizm nie działa w przypadku kultury wyższej, jest w błędzie.
Można śmiało podeprzeć się statystyką i powiedzieć, że książki czyta intelektualna elita społeczeństwa. Są to ludzie bardziej świadomi, o szerszych horyzontach, trudniejsi do zmanipulowania. A tymczasem nabierają się na te same tricki. Posłużę się przykładem dwóch książek, które na pierwszy rzut oka wydają się być tej samej objętości. Pierwsza to Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa, a druga… tożsamość drugiej książki zdecydowałem się zataić, ponieważ to ona ma być dziś ofiarą. Nazwijmy ją po prostu Książką X.
Obie są ładnie wydane, obie w twardej oprawie. Felix, Net i Nika ma trochę większy format, a Książka X jest za to ciut grubsza. Jeśli byśmy je oglądali w odstępie kilku minut, pewnie trudno byłoby nam określić różnice. A jednak różnice są i to całkiem spore. Felix, Net i Nika zachowuje uczciwe proporcje treści do formy, a Książka X została napompowana i to do granic możliwości. Właściwie dlatego zdecydowałem się wykorzystać akurat ją.
Po co pompować książkę? Pomijając odosobnione przypadki, kiedy zabieg ten jest uzasadniony zamysłem artystycznym, oczywiście przyczyną są pieniądze. Pompowanie jest proste i może składać się na nie kilka elementów:
– papier spulchniany;
– duże marginesy, więc i mniejszy blok tekstowy;
– większe litery;
– większa interlinia;
– większe odstępy między znakami;
– większe odstępy między wyrazami;
– rozciągnięte horyzontalnie litery;
– pusta strona, jeśli następny rozdział miałby się zacząć na lewej;
– duże elementy graficzne;
– puste lub niemal puste strony pod koniec książki.
Poniżej umieszczam obrazkową i obrazową zarazem galeryjkę, ukazującą to wszystko w sposób bardziej przemawiający do wyobraźni. Książka X została rozpikslowana, żeby uniemożliwić jej identyfikację, ale zapewniam, że wyliczenia są autentyczne.
Sam papier spulchniany daje bardzo dużo: Książka X ma zadrukowane tekstem 334 strony, podczas gdy cieńsza o 2 mm, wydrukowana na normalnym papierze offsetowym Felix, Net i Nika ma tych stron 532. Dalej: na jednej stronie Książki X mieści się mniej niż tysiąc znaków, w przypadku Felixa, Neta i Niki – ponad dwa razy więcej. Sumując wszystko wychodzi, że Książka X ma mniej więcej 230 tysięcy znaków, podczas gdy Felix Net i Nika ponad 930 tysięcy znaków. To znaczy, że Felix, Net i Nika ma cztery razy więcej treści!
Sam byłem zaskoczony, bo kiedy zaczynałem to liczyć, spodziewałem się że Felix, Net i Nika będzie najwyżej dwa razy większy. Wyszło cztery. Książka X zajmuje więc cztery razy więcej miejsca na półce, no i za tę samą treść trzeba zapłacić kilka razy więcej. W tym konkretnym wypadku 3 razy więcej.
[Edit] Na koniec warto dodać oczywistą oczywistość, o której wcześniej nie wspomniałem. Winni opisanemu wyżej zjawisku są w tym samym stopniu wydawcy, którzy pompują książki, jak i nieświadomi czytelnicy, którzy głosują portfelami, czyli zmuszają wydawców do pompowania.
Udostepnij
April 14th, 2010 at 16:06
Niech Pan powie co to za książka , mam wrażenie że już gdzieś ją widziałam.
April 14th, 2010 at 16:27
Nie chodzi o konkretny tytuł, tylko o dosyć powszechną praktykę.
April 14th, 2010 at 16:46
Ach, jakże mógłbym nie znac książki-ofiary. Czytałem wszystkie 13 części. No cóż, porównanie bardzo fajne.
Ja sobie chyba porównam “Kochanice króla” i “HP i Zakon Feniksa”. Zakon rzekomo ma 250 stron więcej, ale patrząc na stopień zadrukowania, marginesy itd. jestem niemal pewien, że Kochanice mają więcej treści.
April 14th, 2010 at 17:01
Wątpię aby ktokolwiek z “intelektualnej elity społeczeństwa” wybierał książkę po jej gabarytach. Dopóki dana treść dostępna na rynku jest wydana przez jedno wydawnictwo raczej nie ma wyjścia.
April 14th, 2010 at 17:04
HP był drukowany na normalnym papierze.
April 14th, 2010 at 17:21
Artykuł zgadza się z moimi spostrzeżeniami np wydawnictw. Bo choć autor stara sie unikac podawania przykladów ja nie muszę być poprawny. W sztucznym zwiekszaniu objętości książek celuje Fabryka Słów. wystarczy porównać wydanie zestawu opowiadac Hurra Polska normalne oraz wersje kieszonkowa. Kieszonkowa wersja to 1/3 objetosci wydania normalnego
April 14th, 2010 at 17:25
Może to głupie skojarzenie, ale papier w książce po lewej wygląda jak warstwy w wafelku, bo jest tak gruby.
April 14th, 2010 at 17:32
Nie aż tak;) To nie są pojedyncze kartki, tylko szesnastki kartek, bo to książka szyta, a nie klejona. Z takich zszywanych “zeszycików” dopiero montuje się całą książkę. Ale przy mocniejszym powiększeniu ten papier rzeczywiście wygląda jak wafel albo gąbka.
April 14th, 2010 at 17:35
@Stefan: tu chodzi bardziej o wybór między podobnymi książkami różnych wydawnictw. Ta mocniej napompowana podświadomie wydaje się więcej warta.
April 14th, 2010 at 18:41
Ta druga książka to chyba coś z Serii Niefortunnych Zdarzeń.
April 14th, 2010 at 18:46
@Stefan: To praktyka, która ma na celu dotarcie do klienta, który wchodzi do księgarni z zamiarem kupienia jakiejś książki. Nie ma sprecyzowanego konkretnego tytułu, tylko szuka czegoś, co mu wpadnie w oko. Gdy ma do wyboru dwie intrygujące, to najczęściej wybierze tę grubszą, gdyż założy, że będzie mógł się nią dłużej rozkoszować. A potem w domu okaże się, że lektura jakoś tak zbyt szybko się skończyła, podczas gdy tempo czytania nie wzrosło nagle dwukrotnie ;)
April 14th, 2010 at 18:59
Hmm… Seria, z której (chyba) pochodzi książka X, w Polsce jest wydawana przez Egmont. Tak samo, jak “Kroniki Spiderwick”, “Żadnych chłopaków!”, “Hot dogi”, etc. Tak sobie patrzę na książeczki z tych cykli, które akurat mam w domu i dochodzę do wniosku, że Egmont najbardziej lubi wydawać właśnie takie ciumki-bumki, gdzie czcionka jest wielka jak dla starszych osób, kartki grube, okładka twarda i koniecznie są rysunki. Opchniecie czegoś, co ‘porządną’ książką byłoby dopiero po połączeniu kilku części z serii, opanowali do mistrzostwa. Gdybym chciała kupić wszystkie “Kroniki…” moje oszczędności wyparowałyby jak woda na kamieniu w upalny dzień. :/
PS 2 + 1 to nie 3? ?ał. Czego to się człowiek może dowiedzieć. :P
April 14th, 2010 at 18:59
Osobiście nic mnie tak nie wkurza, jak “rozdmuchane” książki, ani tego potem jakoś wygodnie trzymać ani nic, bo takie grube tomiszcze strasznie niewygodne. Do tego wielkie marginesy i duża czcionka, co chwilę trzeba przerzucać kartki. Bleeee
Rafale, trzymaj się jakości a nie objętości!
Pzdr
Pako
April 14th, 2010 at 19:15
Muszę powiedzieć, że autor powyższego tekstu totalnie nie zna się na rzeczy. Napisał coś aby napisać - nie miał innego pomysła to zajął się odstępami w książce.
Książka z dużą ilością stron wychodzi bardzo drogo w produkcji, trzeba więcej matryc, maszyny drukarskie mają więcej przelotów, więcej składania, szycia, klejenia i.t.d.
Te książki mają dużą czcionkę bo są przeznaczone dla dzieci - i jest to rzecz oczywista dla każdego normalnego człowieka.
I powiem jeszcze, że książkę o której mowa widziałem. Seria Niefortunnych zdarzeń.
Co do pustych stron na końcu to wynikają one z procesu drukarskiego. A teraz marsz do półki z książkami - i policz sobie stronice. Ilość stron podzielna przez: 32, 16 lub 8 zależnie od formatu papieru i.t.d. Stąd wynika skracanie lub wydłużanie stron.
Ale pewinie pisamak wie lepiej o procesie drukarskim i o tym jakim odbiorcą jest dziecko.
April 14th, 2010 at 19:16
I Pan to wszystko liczył????? Jak tak to zazdroszcze cierpliwości.Zgadzam się z Matma to na 99% jest seria niefortunnych zdarzen
April 14th, 2010 at 19:28
To samo dotyczy szerokości kolumny - jeżeli widział pan kiedykolwiek jakikolwiek program do składu tekstu (nie edytor - a właśnie program do składu) to powinien sam pan zrozumieć dlaczego właśnie taką a nie inną szerokość kolumny ustawiono. Jednak chyba nie zna pan reguł łamania wyrazów i odstępów między wyrazowych, międzyliterowych i.t.d.
Co pan w ogóle wie o książkach? Napisał pan coś dobrego?
April 14th, 2010 at 19:38
Coś tam wiem ;)
April 14th, 2010 at 19:46
Andrew Ryan, nie ośmieszaj się.
April 14th, 2010 at 19:48
W sumie widzę tu tylko jeden błąd autora: właśnie ten z pustymi stronami, liczbę stron wymusza bowiem sam proces tworzenia książki. No i kwestią dyskusyjną jest to, czy duże elementy graficzne naprawdę służą rozdmuchiwaniu objętości, czy też są duże dla czytelności.
Co się natomiast tyczy marginesów, interlinii, samego papieru - to jest prawda.
Uprzedzając pytanie: tak, wiem, jak przebiega i jak wygląda “proces tworzenia książki”.
April 14th, 2010 at 19:52
O co za szczęście niepojęte, sam autor do mnie odpisał!
Początkowo nie zauważyłem, że jest Pan autorem książek - przeczytałem Pana tekst i po prostu odpisałem.
Nie dalej jak dwa tygodnie temu przeczytałem tą książkę (seria Niefortunnych Zdarzeń, Lemony Snicket) i zapamiętałem jej formę (i treść). Czytałem egzemplarz należącący do ośmioletniej córki mojego kolegi.
Ona przepada za tą seria. Ze względu na jej TREŚĆ a nie formę. Forma oczywiście pomaga jej czytać. Literki są duże dla dzieci w tym wieku, odstępy proporcjonalne.
Pamięta Pan jak wygląda elementarz? Tam też są duże literki. Wszystkie książki dla dzieci mają grube litery - i mało tego drukowane są na tekturce. Czy to też pompowanie?
Moim zdaniem mocno się Pan zapędził.
Pana książki (lub przynajmniej jedną) też przeczytam z ciekawości z kim udało mi się porozmawiać :)
Pozdrawiam serdecznie i życzę trochę więcej spokoju i więcej przemyśleń zanim napisze Pan kolejny tekst.
PS. Pana tekst przypomina mi to nieco anegdotę z błędnym wyciąganiem wniosków. A kończyła się ona tak: “…po wyrwaniu szóstej nogi mucha ogłuchła”.
April 14th, 2010 at 19:55
Sorry, ale Kroniki są na 20 minut jedna. :(
April 14th, 2010 at 19:56
Tych pustych stron na końcu jest szesnaście. A książka zszywana jest właśnie szesnastkami.
April 14th, 2010 at 19:56
Panie Andrew Ryanie, co prawda nie do mnie Pan pisze, jednak pozwolę sobie odpowiedzieć po części za Rafała K. Otóż nie tylko w książkach dla dzieci pojawia się taki zabieg. Mam w tej chwili przed sobą trzy książki trzech różnych wydawnictw - wszystkie pozycje dotyczą historii (porządna literatura faktu, choć raczej popularnonaukowa) - i cały tercet ma kolosalne marginesy oraz dużą (niekoniecznie za dużą, ale niewątpliwie dużą) interlinię i litery.
April 14th, 2010 at 19:58
@Andrew Ryan: sam kupowałem synowi tę serię, bo to bardzo fajne książeczki, ale ze względu na TREŚĆ. Celowo nie chciałem ujawniać, co to za książka, bo chodzi o ogólne zjawisko, które dotyczy również książek dla dorosłych.
April 14th, 2010 at 20:01
Andrew Ryan, a Ty cokolwiek wiesz o książkach?
Zastanów się nad tym, o czym Rafał Kosik pisze. O spulchnianiu, nie o przystosowywaniu książki dla dzieci.
Jak dalej nie rozumiesz o co chodzi, bądź uważasz to za lanie wody, spójrz na prosty przykład:
Książka “Opowieści z Wilczyńskiej Doliny” Anny Brzezińskiej, oba wydania wyszły z Runy. Oba zawierają dokładnie to samo. Porównaj ich objętości.
Nie mówię, że Runa źle zrobiła, wręcz przeciwnie, cena jest, z tego co pamiętam taka sama, a niektórzy po prostu wolą grubsze książki. Szczególnie, gdy większość tak teraz wychodzi. Jednak spulchnianie lektury to fakt.
I, niestety, Fabryka Słów na tym polu przoduje, a za najbardziej morderczy przykład uważam tetralogię “Upiór Południa”. Abstrahując całkowicie od jakości treści, a skupiając się jedynie na sposobie wydania - to jest makabryczny przykład takiego pompowania. Przypuszczam, że policzenie, takie jak wyżej, zawartości tych książek, w porównaniu z choćby “Obrońcami Królestwa” tej samej autorki dałoby dość powalający wynik.
PS. Tak, ten pan napisał coś dobrego. Google it, jeżeli na przeczytanie nie masz siły.
April 14th, 2010 at 20:01
No dobrze. Przecież ja nie powiedziałem, że zjawisko nie występuje!
Występuje ono z bardzo określonych powodów. W tym konkretnym przypadku, książka jest po prostu dla dzieci. Co do pozostałych pozycji - proszę podać tytuły i wtedy można pomyśleć dlaczego tak jest.
April 14th, 2010 at 20:03
Andrew Ryan, wiesz, że fajne żarty piszesz? Jak Ty tu w ogóle trafiłeś? Orientujesz się w ogóle u kogo na blogu dajesz komentarz? Chyba nie. Zrozum więc, że ten blog należy do Rafała Kosika, autora bestselerowej serii s.f. “Felix, Net i Nika”. Ostatnia częśc została ogłoszona już w 2 tygodnie po jej wydaniu. Rafał Kosik napisał też 3 książki dla dorosłych. Jego książki są tłumaczone na inne języki. Co więcej, wydawnictwo Powergraph, które wydaje Jego książki, jest Jego własnym wydawnictwem.
Jeżeli w tym momencie nie zrobiło Ci się głupio, to lepiej niech Ci się zrobi. Zamknij buzię i usuń się stąd czym prędzej…
April 14th, 2010 at 20:04
Ale jak widać, wiele osób z łatwością poznało, jaka to książka, więc chyba to jest to nie tak częsty przypadek, przynajmniej wśród książek, które czytały osoby z tego bloga.
April 14th, 2010 at 20:04
I jeszcze jedna rzecz jaka mi się rzuca na myśl. LICENCJA na wydanie książki. Co jest w warunkach licencyjnych?
Ja spotkałem się z ustaleniami tego typu, że wszystko ma być dokładnie tak samo jak w oryginale - łącznie z tym samym fontem; i formatem książki (dopuszczalne odstępstwo to +-1 cm).
April 14th, 2010 at 20:04
Podam jeden tytuł. Tę książkę właśnie recenzuję i w recenzji napiszę to samo, więc mogę wspomnieć i tutaj: A. Zamoyski, “Orły nad Europą”, Wyd. Literackie, 2010.
April 14th, 2010 at 20:04
Coś się “rypsło” :)
April 14th, 2010 at 20:05
To rypsło do mojego poprzedniego komenta.
April 14th, 2010 at 20:10
Ostatnia częśc została ogłoszona bestsellerem już w dwa tygodniu po jej wydaniu.*
April 14th, 2010 at 20:19
kurier przywiózł dzisiaj Vertical (nie można go dostać w tradycyjnych punktach)
okazała się być malutką i cieniutką książeczką, a tak na prawdę jest drukowana małą czcionką, małe marginesy itd (w Pańskich książkach mogły by być lekko większe marginesy przy łączeniu kartek bo nie zawsze się wygodnie czyta tj. wyrazy schodzą do środka jak się czyta szybko i książka nie zdąży się wygiąć na tyle, ale to “kosmetyka”)
Uważam że taka forma jest choćby wygodniejsza i poręczniejsza
treść zapowiada się ciekawie, mam nadzieję że po raz kolejny nie zawiodę się na tym co wyszło z pod Pana pióra(chyba z notesu elektronicznego - tak Pan wspominał na spotkaniu na w ?odzi…)
April 14th, 2010 at 20:21
W Verticalu przesadziłem w drugą stronę, fakt. Wtedy się jeszcze uczyliśmy, jak się robi książki.
April 14th, 2010 at 20:25
Pompowane są najczęściej prace pisemne…
April 14th, 2010 at 20:28
Ciekawy artykuł panie Rafale.
Fakt, przykład nietrafiony, można było bardziej przyłożyć się do zatajenia :) Jeśli grupą docelową książki są dzieci, to ja taką formę książki popieram. Druga sprawa - nie dla wszystkich czytelników np. duża czcionka to “pompowanie”, małe literki męczą wzrok.
Odchodząc od tematu, dziękuję bardzo za “Kameleona”, niedawno skończyłem czytać i muszę powiedzieć, że to bardzo ciekawa i wciągająca lektura :) Niebawem zabieram się za “Vertical”. Swoją drogą z jakiego kraju to wydanie “Vertikal” z ostatniego zdjęcia?
April 14th, 2010 at 20:33
“Ale jak widać, wiele osób z łatwością poznało, jaka to książka, więc chyba to jest to nie tak częsty przypadek, przynajmniej wśród książek, które czytały osoby z tego bloga.” - ja tam się nie znam, ale to nie jest takie rzadkie, i faktycznie przoduje w tym Egmont. A ja “Serię…” poznałem po obrazku i formacie numerów stron. :P
April 14th, 2010 at 20:34
@?ukasz, pewnie z Czech. http://www.powergraph.pl/category/ksiazki/sf/vertical/
April 14th, 2010 at 20:44
Ja akurat nie zamierzam zaprzeczać czy potwierdzać, tylko kilka przemyśleń. Przede wszystkim - mniejszy blok tekstu lepiej się czyta. Od preferencji zależy jak mały, bo optimum nie jest oczywiście dokładne i można sobie wybrać. Do tego wygląd. Np. na zdjęciu 100415_pompowanie_ksiazek_02.jpg dolna książka (z węższym blokiem tekstu) wygląda IMO dużo lepiej niż ta wyżej. Bardziej nastrojowo, klimatycznie. To samo oczywiście dzięki marginesowi, duże ilustracje itp. tylko dodają uroku.
Ogólnie, chodzi o wygląd. Na co dzień zajmuję się designem, więc zwracam na to uwagę i dla mnie ważne jest, żeby książka wyglądała odpowiednio. Chociaż w sumie zależy to też od treści. Książki SF i np. obyczajowe mogą wyglądać jak chcą, nowocześnie (więcej znaków w wierszu, mniejsze marginesy). Książki fantasy i podobne dla mnie powinny już stylizować się na ’stary’ typ, czyli mniej znaków w wierszu, większe odstępy, większe znaki, obrazki, więcej przestrzeni. Negative space w książkach też jest ważne.
April 14th, 2010 at 20:50
Jeśli komuś się wydaje, że Lemony Snicket ma dużą czcionkę, marginesy itd., niech sobie obejrzy niedawne wznowienie Tapatików (wyd. Nowy Świat). :-> Mam przed sobą stare wydanie (KAW, 1985 r.) i różnica jest ko-lo-sal-na.
April 14th, 2010 at 20:52
A mnie się wydaje, że chodzi też o uczciwość wobec czytelnika. Ten widzi grubaśną książkę i myśli sobie, że czeka go solidna lektura. A potem godzinka i po krzyku. A większość czytelników nie zastanawia się, ba!, nie ma nawet świadomości tych wszystkich niuansów z interliniami, odstępami itp.
April 14th, 2010 at 20:57
No cóż…Zgadza się jesteśmy na każdym kroku oszukiwani.
Ale istnieją wyjątki jak choćby TA książka.,,Napompowanie” jej nie uznała bym za złe.Gdyby wydawnictwo tego nie zrobiło wyglądała by jak hmm… 2xMały Książę.
Kupując książkę nie możemy czuć się oszukani.To nie paczka chipsów ani krem do rąk.Możemy ją otworzyć lub nawet przeczytać już w sklepie.
a co do SNZ 13 (?) mam ja na półce sprawdziłam i u mnie jest 1 ostatnia pusta strona.(wyd.2007) Możliwe, że mam inne wydanie niż Pan i wydawnictwo dopiero później skorygowało te błędy.W końcu ośmioletnie dziewczynki nie mogły się doczekać co dalej stanie się z ich ulubionymi bohaterami i z stąd ten pośpiech.
April 14th, 2010 at 20:58
Akurat to nie jest żaden argument. Ja na przykład nie wyobrażam sobie przed zakupem książki, żeby do niej nie zajrzec. Wtedy od razu widzę, ile jest treści.
April 14th, 2010 at 21:14
Laura - książki dla dzieci to inna historia. Tam często duży font jest potrzebny, bo dzieciakom łatwiej jest czytać większe literki. Nie dotyczy to również książek, w których jest to zamysłem artystycznym.
April 14th, 2010 at 21:26
@Laura: W moim wydaniu treść kończy się na stronie 334, a za tym jest jeszcze szesnaście stron. Nie są całkiem puste, bo umieszczono na nich elementy graficzne, które IMHO niczemu nie służą.
Sami wydaliśmy książkę, która jest „nadmuchana”, ale nadmuchana planowo, bo to album z bajkami i grafikami, który przed wszystkim ma być ładny http://www.powergraph.pl/prezes-i-kreska
April 14th, 2010 at 22:17
Ależ te wszystkie sposoby doskonale zna “ucząca się młodzież”! Jeśli mają oddawać prace w formie wydruku, to mimo, iż korzystają głównie z “kopiuj i wklej”, to ZAWSZE manipulują (nieudolnie zresztą) wielkością czcionki i interlinią. Marginesami rzadziej, bo nie zawsze wiedzą że można. Natomiast kompletnie nie wiedzą, że można regulować odstęp między literami (kerning) - gdyby wiedzieli, to też by z tego korzystali.
Ale - patrząc bardziej ogólnie na artykuł, to wydaje mi się naciąganą teza, że ludzie kupują książki po rozmiarze. Człowiek oczytany kupuje książki według autorów, lub według autorów recenzji, którym ufa. Ewentualnie według wydawnictw. Wspomniana wyżej w komentarzach Fabryka Słów może i książki pompuje, ale opowiadania do zbiorków sf wybiera całkiem zgrabne. Ostatnio kupiłem “podróbę” - pozornie identyczny zbiorek opowiadań sf pisany “na zamówienie”, według jednego klucza (takie zbiory publikuje właśnie FS) i niestety, musiałem stwierdzić, że dobór tekstów był dużo słabszy, z wyjątkiem jednego, znanego nazwiska, które - oczywiście - uwypuklono na okładce.
Dodać też trzeba, że idea podobna do pompowania jest obecna w księgarstwie od dość dawna, a może i od zawsze. Mam tu na myśli bardzo solidnie wydane pozycje klasyki literatury polskiej, albo książki tyleż znane, co nie czytane. I najlepiej wydane w czasach, gdy nie obowiązywały jeszcze prawa autorskie. W rozprowadzaniu tych książek przodują hipermarkety. Można znaleźć tam takie kosze z LUZEM wrzuconymi, ładnie oprawionymi i zafoliowanymi książkami typu “Quo vadis”, “Opowieści nieasamowite” Grabińskiego, “Odprawa posłów greckich” itp. Jak wspomniałem, są zafoliowane i gotowe do odfoliowania i ustawienia na półce. Według rozmiarów.
April 14th, 2010 at 22:20
Często jak wybieram książkę czy przeglądam, to podświadomie jakoś oceniam ją odrazu po budowie. Mars, właśnie przeze mnie czytany, to pełna profeska (nie znoszę zakładek… ale i tak spoko) Niektóre książki są jakieś… mega lekkie, wersy zamiast linijek tekstu, czcionka 24… zabieg wybitnie marketingowy, podobnie jak dzielenie książki na tomy. Miałem przyjemność poznania prac Petera V. Brett’a. W wydaniu polskim “Malowany Człowiek” został podzielony na dwie części. Różnią się one co prawda klimatem, ale still… jest to ta sama książka ciachnięta w najciekawszym momencie.
OS i OS2… nie wyobrażam ich sobie osobno, ale też je Pan rozdzielił iście… ah… Czytelnik przygryza paznokcie ze zdenerwowania, co będzie dalej, a tutaj “do zobaczenia w następnej części”. BTW> jaki był plan Terra-formowania marsa? Tam gleby nie było, ale nie wiem czy przeoczyłem opis pomysłu? Zasadzenie roślinności niewymagającej, która byłaby supportem do sadzenia drzew etc.?
April 14th, 2010 at 22:29
Hmm … Osobiście, gdy kupuję książkę, a nie mam wyznaczonego celu, biorę do ręki interesującą pozycję, czytam opis z tyłu i ew. zaczynam pierwszy rozdział. Rozmiary mają dla mnie raczej drugorzędne znaczenie.
Btw, bardzo podobał mi się “Mars”. Gratuluję pomysłu i zdolności do “nienudzenia” ;)
April 14th, 2010 at 22:35
Rozmiary nie maja drugorzędnego znaczenia. FNiN… płacę dużo, bo te 30kilka Z?., ale za coś, co jest tego warte, Płacąc tą samą kwotę za napompowane byleco, jestem oszukiwany.
A puste strony są chyba w modzie… Lubię książki ?ADNE. Obrazki etc. wszystko to wygląda fajnie, ale dopóki nie jest to rzecz pierwszorzędna i w książce brakuje treści. Aporpo mody… czytam również w j. angielskim. Naomi Novik: Temeraire Series: Victory of Eagles. Przykład to jest: format a4, papier stylizowany na wiekowy, nadmuchany, litery olbrzymie, pierwsze 10 stron pustych, albo powtarzany na nich tytuł, to samo kilka ostatnich. Mimo to… książka trzyma poziom, bo faktycznie biorąc ją do ręki można poczuć jakąś… różnicę. W tych kartkach, oprawie etc… Jest bogata, a nie napompowana. Warto umieć to rozróżnić. Coś jak złoto i pozłacanie.
April 14th, 2010 at 22:51
Dla mnie rozmiar książki ma zdecydowanie drugorzędne znaczenie. W pierwszym momencie albo rzuca mi się w oczy interesująca okładka, albo autor. Wtedy czytam krótki opis na końcu, zaglądam do środka, ewentualnie spojrzę na cenę. Dopiero jak stwierdzam, po przeczytaniu kilku rozdziałów, że książka jest dobra, myślę o grubości. A już tymbardziej, jeżeli książka ma kontunuacje. Modlę się wtedy żeby każda była grubsza od następnej ;)
April 14th, 2010 at 22:55
Pański artykuł zaciekawił mnie do tego stopnia, że postanowiłem zmierzyć dokładnie jak została wydana książka ‘The Broker’ Johna Grishama w wersji oryginalnej angielskiej, czyli wydawnictwo Dell. Po pierwsze wydana jest w dosyć małym formacie (17cmx10,5cm), ale nie to jest główną rzeczą. Boczny margines ma ok 7mm (słownie milimetrów) a dolny i górny po 1 centymetrze. Dodatkowo na początku są 4 kartki ze standardowymi początkowymi informacjami, a na końcu jest jedna całkowicie pusta kartka. całość książki ma ok 33mm
April 14th, 2010 at 23:37
Nie tylko w książkach dla dzieci jest powiększona czcionka i marginesy. Czy ktoś widział serię Millenium? Kumpela przyniosła do pracy i mało nie padłem ze śmiechu - cóż za tom :)
Wielka kniga ma też wg mnie wymiar psychologiczny - czytelnik pomyśli: “ależ szybko przeczytałem taką cegłę, naprawdę mnie wciągnęła”. I kupi kolejną tegoż autora/tegoż wydawnictwa :)
April 15th, 2010 at 0:26
Wolfik - z tego co wiem, na Zachodzie książka jest najpierw wydawana w twardej oprawie, potem w miękkiej, a na końcu - w tzw. wydaniu kieszonkowym. Wtedy jest tania, malutka i napakowana. Zarobili wcześniej na hardcoverze :).
April 15th, 2010 at 0:46
W Polsce to nie Egmont wiedzie prym w pompowaniu książek. Oni wydają dla dzieci, gdzie większe litery jeszcze ujdą. Najgorsza jest Fabryka Słów. Ona potrafi jedną książkę podzielić na trzy, nawet jak to cięcie jest ze szkodą dla utworu. Czytelnicy Fabryki Słów to łykają, bo to pożeracze pulpy. Mało czytelnikow FS czyta coś ambitnego innych wydawnictw.
April 15th, 2010 at 2:55
Nie generalizowałbym tak. Sam mam parę książek FS ;)
April 15th, 2010 at 8:01
A najnowsza część przygód mikołajka? Ten papier ma gramaturę na oko 200g! Gdyby to wydrukować na papierze 80g, takim jak xero, wyszedłby zeszycik 32kartkowy. Rozumiem, że dużo juz tych nieznanych przygód nie zostało, a kolejna część serii nie mogła wyglądać “cieniej” na półce.
April 15th, 2010 at 9:13
“Ostatnio kupiłem “podróbę” - pozornie identyczny zbiorek opowiadań sf pisany “na zamówienie”, według jednego klucza (takie zbiory publikuje właśnie FS) i niestety, musiałem stwierdzić, że dobór tekstów był dużo słabszy, z wyjątkiem jednego, znanego nazwiska, które - oczywiście - uwypuklono na okładce.”
Ta antologia nie jest “na zamówienie”, tylko z konkursu. I poczytaj sobie o tym wydawnictwie, zwłaszcza to o “współfinansowaniu autorskim” - nie tyczy to tego akurat tomu, ale ogólnej zasady działania firmy.
Czy ktoś mógłby porównać wydanie “Walca stulecia” z SuperNOWEJ i z FS? Nie mam dostępu do wydania FS, a porównanie mogłoby być ciekawe :>
April 15th, 2010 at 9:53
każdy, kto ma wykształcenie edytorskie wie, że światło (niezadrukowane miejsce na stronie) to prestiż i duże koszty. a dmuchanie papieru, o którym też była mowa? to specjalny papier, który ma być lekki, żeby czytelnik/-czka mógł/-a sporej objętości książkę zabrać bez problemu (i większego wysiłku) do tramwaju i nosić w torbie, plecaku, ręce przez cały dzień.
April 15th, 2010 at 10:05
No proszę. Ja za czasów studenckich pompowałem oddawane drukiem prace. Podczas gdy wszyscy drukowali już spod Worda, tradycyjną 12-stką (jak ktoś zwiększył czcionkę, to od razu było widać), ja drukowałem spod Atari 65XE, na programowalnej drukarce. Czcionka 21 punktów drukarskich i odpowiednie wyregulowanie marginesów i interlinii dawało wrażenie, że tekstu wchodzi więcej, niż na wydrukach wordowskich, podczas gdy w rzeczywistości było go mniej.
:)
April 15th, 2010 at 11:08
Pan Kosik poruszył ważny rynkowo temat. Rzeczywiście zjawisko wydaje dość częste. Sam trochę zajmowałem się drukiem i z tego co wiem argumenty dotyczące dodatkowych przelotów maszyny i filmów nie są do końca trafione. A to ze względu na, że nie stanowią aż tak dużego(stosunkowo) kosztu składowego całej(!) produkcji książki. Poza tym Czyni z broszurki - pełnowartościową książkę, co ma odzwierciedlenie w cenie. Z okładem można sobie zrekompensować poniesione straty. Zastrzegam - nie znam aktualnych cen, ale jakiś czas temu (Kraków) papier pompowany “wychodził” dużo taniej niż zwykły offset. Podejrzewam, że niewiele się to zmieniło, wszak papier kupuje się na tony, a pompowany jest lżejszy. Per strona wychodzi znacznie korzystniej. Jakość pompowanego też jest niższa.
Argument mówiący o kierowaniu książek do dzieci jest trafny, ale też bez przesady. Chyba, że istotne jest przeczytanie “książki” - liczy się w konkursach bibliotecznych:)
Gorzej, że taka praktyka ma miejsce w przypadku książek “dla dorosłych”. Tu proces przypomina dolewanie wody do mleka czy szamponu. Nie wskazując konkretnych firm - wydawnictw, można powiedzieć, że taką praktyką psują rynek, oszukują potencjalnych nabywców i rugują uczciwą konkurencję. Ktoś napisze tekst na 200 stron i dostanie odpowiednią zapłatę, ale zrobią z tego 400 (z reklamami swoich innych autorów). i tak się to toczy w myśl zasady “Better Bigger Faster More”. Tylko czy napewno dla wszystkich better.
April 15th, 2010 at 11:28
Nie mam wykształcenia edytorskiego, za to mam sporą już praktykę w wydawaniu książek. Nie mam najmniejszych wątpliwoście, że niezadrukowany papier jest tańszy od zadrukowanego. Czytelnik płaci za sztukę książki, z marginesami, z pustymi kartkami etc, a autor, redaktor i korektor dostaje wierszówkę za ilość tekstu.
Jeśli przyjąć, że mamy konkretne dzieło, to oczywiście wydrukowanie go wielkimi literami, z wielką interlinią etc. jest droższe od wydrukowania go maczkiem. Ale cały manewr z pompowaniem polegana tym, żeby z małej ilości tekstu zrobić grube tomiszcze, które udaje normalną książkę. I teraz już książka o tych samych wymiarach, ale zawierająca o połowę mniej tekstu jest tańsza od tej normalnej, innego wydawcy.
April 15th, 2010 at 11:31
Can’t judge book by looking at it cover.
Wszystko zależy od czytelnika. Obie przestawione książki wyglądają na przyjemne w czytaniu - ale niektóre książki mimo że są “skondensowane” są nieczytelne. Chciałem ostatnio kupić serię książek p. Stanisława Lema - wydaną przez Wybiórczą. Ale kiedy spojrzałem na druk - wszystko ściśnięte, nimimalna interlinia - rozmyśliłem się. Wolę wydać więcej pieniędzy, za książki ktore moje oczy przeczytają z przyjemnością (to, co odczyta mój mózg jest raczej niezależne od druku).
Chcę książek, gdzie mogę notować na marginesie.
Chcę książek, gdzie mogę pisać po marginesie.
Mógłbym narysować samolot, jeśli mam taką ochotę w trakcie czytania.
Książka to nie pomnik. Książka powinna żyć ze mną.
April 15th, 2010 at 11:59
“Chcę książek, gdzie mogę notować na marginesie.
Chcę książek, gdzie mogę pisać po marginesie.
Mógłbym narysować samolot, jeśli mam taką ochotę w trakcie czytania.
Książka to nie pomnik. Książka powinna żyć ze mną.”
Ale czy powinna Ci służyć jako notatnik aż do emerytury? Nie lepiej kupić sobie blok rysunkowy?
Rafale - może nasze nastawienie wynika z dorastania czytelniczego w czasach niedoboru papieru, kiedy te lepsze książki drukowało się takim maciupim drukiem, żeby na pewno papieru starczyło.
April 15th, 2010 at 12:27
Może trochę tak. Ale pomysł na artykuł pojawił się pod wpływem tego, co leży u mnie na podłodze - nie mam gdzie trzymać książek. Już leżą na stertach, a część u rodziców w kartonach. Gdyby nie pompowanie, zajmowałyby dwa razy mniej miejsca. Dodam, że wolę papier od e-papieru ;)
Jak już napisałem na Polterze, winni są temu w tym samym stopniu wydawcy, którzy pompują książki, jak i nieświadomi czytelnicy, którzy głosują portfelami, czyli zmuszają wydawców do pompowania. Przez taką nieświadomość ekonomiczną mamy we wspomnianej na początku szynce połowę wody. Sam czekam na moment, kiedy będę musiał sztucznie powiększać książki Powergraphu. Na razie jeszcze się przed tym bronię.
April 15th, 2010 at 12:31
Jeszcze duże litery i szerokie marginesy jakoś można wytłumaczyć w tym konkretnym przypadku (choć jest to praktyka szeroko stosowana też przez niektórych wydawców w publikacjach dla dorosłych), ale jak wyjaśnić konieczność użycia tak grubego papieru? To się strasznie rzuca w oczy, szczególnie jak położy się na jednej półce książki o b. zbliżonej ilości stron, z czego jedną wydaną w ciągu ostatnich, powiedzmy, 5 lat, a drugą opublikowaną w latach 90. To nie tylko nie ma żadnego celu, to jest wręcz szkodliwe, bo się później tacha takie tomiska (ja np. dużo czytam w autobusach i staram się zawsze mieć jakąś książkę pod ręką) i robi bubu swojemu kręgosłupowi.
No, ale wydawnictwom takie pompowanie stron jest na rękę, bo grubszą książkę mogą sprzedać drożej, a i koszt produkcji mniejszy.
April 15th, 2010 at 12:33
Czy następny wpis będzie o spulchnianiu tekstu? Właśnie zakończyłem bolesną lekturę “Popiołów” Żeromskiego, jestem w trakcie “Nędzników” Hugo - i mam wrażenie, że pisarz też nie zasypia gruszek w popiele. Przypomina mi się od razu anegdota z Dumasem, któremu płacono od strony tekstu, więc zamieszczał dużo dialogów. Zapytano go, co by uczynił, gdyby zaczęto mu płacić od znaku. “Wprowadziłbym do akcji jąkałę” odparł bez wahania.
Interesująco byłoby przeczytać o pozaartystycznych powodach pisania dłuuuugich powieści. Choć rozdymanie powieści to też w pewnym sensie sztuka…
April 15th, 2010 at 12:44
Między innymi z tego powodu mam problem np. z Dostojewskim, który pisał powieści w odcinkach. Spulchnianie tekstu, czyli zwyczajne lanie wody, też wymaga talentu, a przynajmniej solidnego warsztatu. Wolę już chyba takie nabijanie objętości, niż gąbkę zamiast papieru. Po prostu drugi raz książki danego autora nie kupię.
Spulchnianie treści zostało ładnie pokazane w serialu Little Britain, w scenkach z pisarką romansów. Znane są też, już w rzeczywistości, przypadki tłumaczy dopisujących całe fragmenty do tłumaczonych dzieł ;)
Przypomniał mi się jeszcze eksperyment z generatorem wierszy, który tworzył zbitki słowne według pewnych zasad, a miłośnicy poezji współczesnej się tym zachwycali ;)
April 15th, 2010 at 12:57
Generatory pulpy i poezji to przyszłość literatury - nowa generacja pisarzy, wykształconych w pisaniu w C++ będzie konkurować, który generator pisze lepsze wiersze ;-)
A co do rozdymania składem - kiedy postanowiłem nauczyć się LaTeXa, w dokumentacji powiedziano, że reguły składu są dosyć ścisłe, tzn. obowiązują pewne widełki, wychodząc poza które dostajemy właśnie nieczytelny tekst. Domyślne ustawienia LaTeXa, czy to po angielsku, czy z polską stylistyką, składają tekst rzeczywiście ?ADNY, o czym zdążyłem zapomnieć (że jest coś takiego jak ładnie złożony tekst) przez lata korzystania z graficznych procesorów tekstu - duże marginesy, za to światło między słowami i znakami jest piękne. No i oczywiście hyfenacja czyli dzielenie wyrazów, co daje ładnie zadjustowany tekst.
Ale to dygresja. Znakiem tego obowiązują pewne normy ładnego tekstu. Pytanie, czy wydawcy decydują się je przekroczyć, żeby napompować książkę?
April 15th, 2010 at 15:21
Sam nie stosuję żadnych wzorów określających stosunek liczby znaków do szerokości bloku, nie trzymam się tradycyjnych miar (półkwadrat, dwuśrednian), ani nie mierzę proporcji. Nie ma niczego złego w złożeniu książki fontem w rozmiarze 9.2 punktu, czy zrobieniu marginesu o 2 mm węższego. Zasada jest jedna - to ma ładnie wyglądać i dobrze się czytać. Podobnie powieści nie piszę według schematów dramaturgii, bohaterów nie ustawiam w oparciu o archetypy etc. Sztuki nie tworzy się przy linijce, bo to narzędzie rzemieślników ;)
BTW książka X z mojego przykładu jest złożona ładnie.
April 15th, 2010 at 16:14
to jest Seria Niefortunnych Zdarzeń - Gabinet Gadów
April 15th, 2010 at 17:05
studentka edytorstwa, korektorka we wrocławskim wydawnictwie Says:
April 15th, 2010 at 9:53
“każdy, kto ma wykształcenie edytorskie wie, że światło (niezadrukowane miejsce na stronie) to prestiż i duże koszty. a dmuchanie papieru, o którym też była mowa? to specjalny papier, który ma być lekki, żeby czytelnik/-czka mógł/-a sporej objętości książkę zabrać bez problemu (i większego wysiłku) do tramwaju i nosić w torbie, plecaku, ręce przez cały dzień.”
Jestem studentką filologii ze specjalizacją wydawniczo-edytorską.
Wykładowcy wprost mówią nam, do czego służy dmuchany papier. Służy on temu, żeby autor książki miał wrażenie, że jego książka jest widoczna na półce, żeby widział, że stworzył “dzieło” - bez potrzeby ponownego składu i zwiększania objętości pozycji manipulacją z marginesami, stopniem pisma etc.
Służy też do tego, by czytelnik miał wrażenie, że kupuje więcej - więc by zapłacił więcej.
Zajęcia z redakcji technicznej mam z redaktorką jednego z największych polskich wydawnictw - śmiem sądzić, że ona wie, co mówi.
Lekki ten papier miał może i pierwotnie miał służyć głównie zmniejszaniu wagi - ale jego dodatkowe “zalety” błyskawicznie zauważono.
Zastanawia mnie, czemu miało służyć to wyliczenie “tytułów”. Zwiększeniu wiarygodności informacji? Nie jest dla mnie wiarygodną wypowiedź osoby, która się nie podpisała.
April 15th, 2010 at 17:28
czy autor naprawde liczyl te 930 tysiecy znakow..?
April 15th, 2010 at 17:55
W przypadku Książki X liczba znaków = liczba wierszy x liczba znaków w wierszu x liczba zadrukowanych stron – wartość wynikająca z orientacyjnego współczynnika pustych końcówek akapitów i pustych części stron.
W przypadku Felixa, Neta i Niki mam wartość dokładną, bo podaje mi ją Word, i jest to 934139 znaków (+– 0.1% na zmiany w drugiej korekcie i dodane w składzie przypisy).
April 15th, 2010 at 20:19
FNiN i tak jest najlepsze… :)
April 15th, 2010 at 20:35
Ktoś mi tu “nicka” podwędził o.O
Co do dmuchanego papieru i jego “zmniejszenia wagi” - o ile zmniejszy wagę książki? o 5%? Nawet mniej. Poza tym zwiększa objętość, czyli trudniej złapać, a jak się złapie to palce są rozczapierzone i niewygodnie się niesie.
Pompowanie książek jest złe, na szczęście są ludzie, którzy tego nie robią xD
April 15th, 2010 at 20:50
Podam przyklad pompowanej ksiażki, jest to Wladca Pierścieni, Drużyna Pierścienia. Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza Sa, wydania nie mogę znaleźć. Ma twardą okladkę, marginesy takie same, albo i większe jak książka x. Szerokość(razem z okladką) 3,5 cm. Wysokość: 24 cm. Zam inne wydanie, dużo mniejsze ale za to szersze, z biblioteki szkolnej, gdzie ksiażka mogłaby się w 2/3 mojej wersji zmieścić. Ale i tak większa wersję sie przyjemniej czyta. Nie takie maciupkie literki :)
April 15th, 2010 at 21:00
Najlepsze jest to, że te książki ,, napompowane” są droższe od tych nie pompowanych. Ciekawe ile wody jest w wodzie?
April 15th, 2010 at 21:55
Carrie_21: Mam w domu tego Władcę Pierścieni, o którym wspominasz, to samo wydawnictwo, rok wydania 2001 i na pewno nie jest to książka pompowana. 36 wersów, cienki papier. 542 strony i jest mniej więcej grubości TMK.
April 15th, 2010 at 22:08
Ja wolę książki nie pompowane, TŻ woli pompowane (bo takie się lepiej czyta); tak więc wszystko dla ludu. Może lepiej by było gdyby wydawnictwa puszczały 2 rodzaje danej książki?
Jednakże aktualnie, niedoścignionym wzorem pod względem formy jest aktualnie dla mojej TŻ i mnie seria “Podróże z Vernem” wyd. Zielona Sowa. Majstersztyk.
April 16th, 2010 at 13:20
Jedna poprawka do poprzednich komentarzy - autor zwykle ma płacony procent od ceny zbytu wydawnictwa, lub ceny okładkowej.
April 16th, 2010 at 17:19
dobrym przykładem książki rodmuchanej jest seria Ulyssesa Morre…
April 16th, 2010 at 17:35
Ja mam Trylogię Tolkiena w jednej książce i kosztuje ona 60zł, a osobno tomy wszystkie 90+. Ta połączona wersja ma 1200 stron, razem z przypisami, historiami, językami i przeróżnymi drzewami genealogicznymi, które zajmują 100stron. Chociaż za Tolkiena i świat jaki stworzył jestem w stanie zapłacić dużo więcej, bo to po prostu cudo ;p
April 16th, 2010 at 20:21
Każdy chce jak najwięcej zarobić, nawet w taki sposób ..
Hmm ciekawe ile str. będzie miał FNiN 8 :D
April 16th, 2010 at 21:42
Nie pytam nawet o ogólny zarys FNiN 8, bo i tak Pan nie odpowie ;] A za idealny przykład napompowania niech posłużą najnowsze, niebieskie przygody Mikołajka, w których papier jest chyba papierem technicznym… dwuwarstwowym. Jeśli ktoś czytał, to wie o czym mówię.
April 16th, 2010 at 22:30
Carrie_21 Says:
April 15th, 2010 at 20:50
“Podam przyklad pompowanej ksiażki, jest to Wladca Pierścieni, Drużyna Pierścienia. Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza Sa, wydania nie mogę znaleźć. Ma twardą okladkę, marginesy takie same, albo i większe jak książka x. Szerokość(razem z okladką) 3,5 cm. Wysokość: 24 cm. Zam inne wydanie, dużo mniejsze ale za to szersze, z biblioteki szkolnej, gdzie ksiażka mogłaby się w 2/3 mojej wersji zmieścić. Ale i tak większa wersję sie przyjemniej czyta. Nie takie maciupkie literki :)”
A ja mam odwrotność =P Literki tak malutkie, że wzrok się nawet nie może na nich skupić, i potrzebna jest lupa xD A do tego rozmiar papieru A5, więc książka ma ponad 600 stron. Dlatego wolałabym kupić już napompowaną książkę którą łatwiej i przyjemniej się czyta niż książkę odtłuszczoną ;]
April 16th, 2010 at 23:47
To są dwie skrajności i żadna nie jest dobra.
April 17th, 2010 at 1:26
Nie podoba mi się jednotomowe wydanie “Władcy Pierścieni”, nie jestem w stanie utrzymać go w ręce. Potwornie niewygodne w użyciu.
Zresztą… w wypadku tej książki wybiera się egzemplarze po tłumaczu, nie po układzie graficznym :P
April 17th, 2010 at 10:00
@Tesska
Ale w czytaniu nie przeszkadza. A zamiast nosić w ręce, można nosić w torbie/plecaku.
April 17th, 2010 at 11:13
Oczywiście wiesz lepiej ode mnie, czy coś mi przeszkadza w czytaniu?
April 17th, 2010 at 11:56
Przepraszam, za moją nachalność i wiedzenie lepiej czy ci coś przeszkadza w czytaniu ;( Bo to, że nie przeszkadza w czytaniu, odnosiło się do mnie i czy mi to przeszkadza, więc przepraszam, bo nie sprecyzowałem.
April 17th, 2010 at 13:04
Ponury Żniwiarz: Chodzi ci o tą z biblioteki, czy tą pierwszą o której wspominałam?
April 17th, 2010 at 14:58
Jedynym słusznym wydaniem LOTR-a jest trzytomowe wydanie Czytelnika w tłumaczeniu Marii Skibniewskiej. To też ciekawy przykład działania mechanizmów rynkowych. Inny wydawca musi (lub mu się bardziej kalkuluje) zrobić nowe tłumaczenie, które już na starcie traci punkty, bo nie może zawierać poprzednich polskich wersji nazw.
Nie wyobrażam sobie trylogii w jednym tomie.
April 17th, 2010 at 15:20
Chodzi mi o Drużynę Pierścienia wydaną przez Muzę.
April 17th, 2010 at 17:05
Zapomniał pan o jeszcze jednym sposobie- ilustracjach, które bądź co bądź zwiększają objętość książki. Oczywiście dzięki ilustracjom książka jest ciekawsza, ale same nie są niezbędne. Jestem właśnie w trakcie czytania Omegi Marcina Szczygielskiego, wydanej przez Oficynę Wydawniczą AS, oraz Instytut Wydawniczy Latarnik. Książka liczy równo 600 stron, ale właściwa treść zajmuje z nich 500. Z tych pozostałych 100, 87 to ilustracje, które stanowią aż 14,5 % objętości książki.
April 17th, 2010 at 17:27
Ja nie lubię ilustracji w książkach beletrystycznych, bo determinują wyobraźnię. Wolę sam sobie wyobrażać cały świat książki. Mogę jednak zrozumieć, że część ludzi lubi takiego suflera. Ilustracje, podobnie jak inne sztuczki, mogą być użyte na różne sposoby. Jeśli pasują do założenia artystycznego, to nie ma w nich niczego złego. Wspomnianej Omegi nie widziałem.
April 17th, 2010 at 17:46
No a co myślicie o pompowaniu autorów. Powiedzmy autor Y napisał średnio ciekawą książkę może i ktoś tam ją przeczytał ale ogólnie jest cieniutko. Jednak na okładce możemy się dowiedzieć, że Autor już jest genialnym pogromcą Harrego Pottera i jakim to bestsellerem są jego książki.
April 17th, 2010 at 18:40
To jest nowomowa marketingowa. Polecam premierowe prezentacje kolejnych produktów Apple’a w wykonaniu Steve’a Jobsa, a dokładniej policzenie ile słów magnificent, brilliant etc. wypowiadany na minutę.
A bestsellerem to się książka staje, jak się dobrze sprzedaje. I pasuje i się rymuje.
April 17th, 2010 at 19:40
Najbardziej nadmuchana książka - nieznane przygody mikołajka (chodziło im chyba o to ,żeby dziadkowie czytali wnukom)
Co do liczenia znaków to wystarczy policzyć na kilku stronach, wyliczyć średnią i pomnożyć razy liczbę stron.
W pompowaniu książek chodzi o to, żeby dało się czytać łatwiej i zachęcić młodzież do czytania książek (u mnie w klasie to góra 5 na 30 osób wypożycza z biblioteki inne książki niż lektury)
Sam się zdziwiłem kiedy pare lat temu przeczytałem ulysesa w 4 godziny
April 17th, 2010 at 19:45
@Mamrot
A jak ktoś nie wypożycza książek, to znaczy, że nie czyta?
Ja wypożyczam tylko lektury(raz wypożyczyłem książkę o kosmosie, ale mi nie przypadła do gustu) a czytam cały czas, czy to na przerwach, czy w autobusie, wszędzie ;p
April 17th, 2010 at 20:12
Oj sorry, w poście wyżej, zamiast swojego nicka wpisałem “Mamrot”.
Panie Rafale:
http://www.e-commerce.pl/zdjecia/Literatura-swiatowa/J-R-R-Tolkien-Wladca-pierscieni-32932-big.jpg
Jednotomowe wydanie ; )
Przekład Jerzego ?ozińskiego - jeden z lepszych przekładów Trylogii ; )
April 17th, 2010 at 20:50
Ciekawy tekst. Niby to wszystko wiadomo, ale tak profesjonalnej analizy jeszcze nie spotkałem :) I ten wynik - 4-KROTNA różnica! Nieźle…
April 17th, 2010 at 21:05
Rafale, jedynym i słusznym przekładem jest przekład Frąców! No!
Innego nie mogę czytać, Skibiniewska zgrzytała mi w zębach, a ?oziński… szkoda słów.
Wydanie jednotomowe trzymałam w rękach i odłożyłam na półkę. Poręczne to-to mniej więcej jak “Lód”… tyle że mniej, bo okładka miękka i się rozłazi.
April 17th, 2010 at 21:21
Wersji Frąców, szczerze mówiąc, nie czytałem, chociaż Czarka znam osobiście. Miałem okazję porównać Skibniewską i ?ozińskiego. Skibniewska zdecydowanie lepsza.
April 17th, 2010 at 21:56
@Tesska
To jak ty czytasz?
April 17th, 2010 at 23:06
tesska: ogłoś protest w kraju, bo ludzie piszą za grube książki i Ci się zle czyta, powodzenia… ;|
April 18th, 2010 at 0:15
Ponury Żniwiarzu, ależ nie muszę protestować. Na szczęście przynajmniej pod względem poręczności książki są wydawane w miarę normalnie.
Mateuszu - normalnie. Po polsku, czesku, niemiecku… Jak dotąd tylko jedną książkę odłożyłam, bo była nieporęczna. To wydanie LotR właśnie.
Rafale - ?ozińskiego nigdy nie przebrnęłam w całości. Z przekładami Frąców i Skibiniewskiej spotkałam się w zasadzie jednocześnie - bo książki pożyczałam od kumpla, który miał poszczególne tomy w różnych tłumaczeniach. I Frącowie zdecydowanie bardziej mi przypasowali, więc się ich trzymam ;) Jakbyś nie miał co robić z wolnym czasem, polecam ;)
April 18th, 2010 at 0:19
Wolny czas? Nie rozumiem sformułowania ;)
April 18th, 2010 at 1:34
Ja też nie, ale ładnie brzmiało… ;)
April 18th, 2010 at 9:25
@Tesska
Ja też czytam normalnie i podczas czytania grubość książki mi nie przeszkadza,a nie mam jakichś hiper,super wielkich rąk, wręcz przeciwnie.
April 18th, 2010 at 11:52
Za to ja mam bardzo małe dłonie i PRZESZKADZA mi, kiedy książka jest tak szeroka, że nie mogę jej utrzymać jedną ręką. I nie jestem w tej opinii odosobniona - wszystkie moje “drobne” koleżanki stwierdziły dokładnie to samo.
To książka ma być user friendly, a nie czytelnik ma się zastanawiać, jak się do niej zabrać. Wydawnictwo wydające książkę niewygodną w odbiorze - traci. I nieważne, czy jest to poroniony format, krój pisma czy papier.
April 18th, 2010 at 13:54
Jak dla mnie to dramatyzujesz… Gdybym ja miał takie problemy jak Ty, to życie byłoby piękne…
April 18th, 2010 at 14:29
Ponury Żniwiarz: Ja mam wydanie z 2009 r. Porównałam grubość i same kartki mają tyle co PN z okladką. A Okladka Władców Pierścieni ma może 3 mm. Może to podobne wydanie, okladka jest żółta i sa na niej obrazy Pietera Bruegla
April 18th, 2010 at 14:56
No właśnie widzę, że Twoje życie jest piękne, skoro jest dla Ciebie problemem, jakie wydanie LotR mi się nie podoba :>
Mnie nie zajmują takie bzdury u obcych ludzi, na których natykam się w Internecie :>
April 18th, 2010 at 17:53
Ale o co Ci w ogóle chodzi? Co Ty mi wciskasz? Ja nie mam żadnego problemu, to Ty narzekasz.
April 18th, 2010 at 18:52
Sugeruję spojrzeć na artykuł, pod którym toczy się ta dyskusja. Ja się wypowiadam na temat, ponieważ temat mnie interesuje. Ty szukasz w tych wypowiedziach dziury w całym.
Widzisz różnicę?
April 18th, 2010 at 19:13
Artykuł, z tego co pamiętam, dotyczy pompowania książek, a nie niewygód przy czytaniu grubych książek.
April 18th, 2010 at 19:17
Dzięki wypowiedziom Tesski, doszedłem do wniosku, że wielkość jednak ma znaczenie.
April 18th, 2010 at 23:10
No, wielkośc książki najważniejszym kryterium przy jej zakupie/wypożyczeniu. ;|
May 13th, 2010 at 23:57
Pompowane książki kojarzą mi się z najtańszym, hipermarketowym chlebem: z wierzchu apetyczna, rumiana skórka, w środku próchno - masz wrażenie, że za chwilę wysypią się styropianowe kulki… Jak biorę takie tomiszcze do ręki, odczucie mam bardzo podobne.
Przy okazji mojego pierwszego wpisu na blogu RK: tuba wazeliny (zwyczajem jednej z grup dyskusyjnych) dla Autora za trzy klasyczne książki SF. A teraz, Autorze, do roboty - Vertical czytałem już trzy razy ;)
May 25th, 2010 at 17:02
No no no, właśnie mi to uświadomiło ten fakt. Czytałem kiedyś po sobie “Odyseję Kosmiczną 2001″ Clarke’a i po tym “Astronauci” Lema. Okazało się, że OK2001 skończyłem w czasie dłuższym o parę minut niż A. No i rzeczywiście, sam się przyznam, że się raz czy dwa dałem złapać na ocenianiu książek po grubości (np. “Judasz Wyzwolony” Hamiltona).
Taki szczegół, a daje do myślenia.
June 27th, 2010 at 21:44
Temat ww, ogólnie jest powszechny i z pewnego- czytaj finansowego względu- dość oczywisty. Co ciekawe książki oddane w ręce profesjonalnych introligatorów - patrz http://www.antyksobieski.pl/f,pl,about_company.html- jeszcze nabierają objętości, patrząc okiem poszukiwacza książek na półce- jak to skomentować? Tylko proszę nie dodawać tu komentarza finansowego- przeoprawienie książki w skórę czy półskórek musi kosztować i jest to raczej kwestia kaprysu tudzież prestiżu, introligator zarabia na usłudze, nie na objętości. Czekamy na komentarze.
March 11th, 2011 at 17:57
Jednak należy też dostosowywać format do potrzeb. Za przykład jednego z lepszych podaję książki Rafała. Książki SNZ są przeznaczone dla szerokiej grupy odbiorców. Są one czytane przez osoby w bardzo różnym wieku. Znam osoby, które czytały to mając 7 lat, a ja sam to czytałem mając lat 13. Uważam, że całą tę serię można by wydać w dwóch wydaniach:
Dla młodszych odbiorców - taka, jaka jest
Dla starszych - W dwóch tomach grubości HP7
Podobnie jest drukowana Biblia. Ja mam w domu trzy egzemplarze:
Jedna napisana font12 i duża interlinia dla osób starszych
Druga font11 i średnia interlinia do domu, na Wigilię
Trzecia format niecałe A5, font8 i interlinia 1,5 do użytku na codzień, na wycieczkę
Dużo książek jest “pompowanych”. Tej jednak nie oskarżam o nic złego, bo jest ono kierowana do osób w różnym wieku, a takie książki raczej nie mają pieniędzy na druk w różnych formach
MO
March 11th, 2011 at 17:59
Krytykuję jednak puste, niepotrzebne strony, przenoszenie początku rozdziału i zbyt duże marginesy oraz ogromne rysunki.
Najgorsza książka (najbardziej “napompowana”) - “Nieznane przygody Mikołajka” - W środku książki 8 stron bez tekstu!
March 18th, 2011 at 12:40
Pompowanie jest okropne!
Na przykład seria Ulysses Moore - jest już chyba jedenaście części a możnaby zmieścić treść w max dwóch .Każda książka jest trochę większa od FNN a opisuje 2-3 dni
November 12th, 2011 at 0:15
Bywa, że na końcu książki trzeba w ostatniej chwili dodać kilka stron, by zapełnić arkusz, który wchodzi w maszynę drukarską. Zwykle jest to 16 stron (rzadziej 8), dlatego też większość książek ma liczbę stron, która jest wielokrotnością 16.
I tu naprawdę nie chodzi o tę konkretną książkę, to tylko przykład.
February 26th, 2013 at 21:25
Ja wiem, że post był dawno napisany, ale czy przypadkiem ta lewa książka to nie jest coś z “Serii Niefortunnych Zdarzeń”? Ten skrót WZS mi się strasznie z “Serią…” kojarzy.
Oczywiście, może to byś mój błąd, bo “Serię” czytałam dość dawno.
Pozdrawiam,
Muette
February 27th, 2013 at 16:04
Tak, ale to naprawdę miał być tylko przykład. Starałem się zakamuflować dokładnie elementy charakterystyczne.
June 24th, 2020 at 18:30
Dziesięć lat temu książki czytała intelektualna elita? W takim razie chyba nie opłacało się wydawać książek dla trzystu osób. Nie wiem, nie znam się na ekonomii. Z obserwacji całych rzesz babeczek na grupach wymiany i sprzedaży książek, wnosił bym raczej, że książki w Polsce, od co najmniej dwudziestu lat, czytają głównie głupiutkie kury domowe, których największym sukcesem i marzeniem jest urodzenia dziecka bez widocznych defektów. Takie to mają zakodowane w oku, że im większe tym lepsze, bo rodzinę trzeba wykarmić, a umiejętności zdobywane w Biedronce dają o sobie znać też i w księgarni. Po za tym wystarczy spojrzeć na sukces Bondy i Mroza. Nie trzeba nawet analizować listy bestselerów.