Partyline
publikacja Science Fiction 24 (03/2003)
(fragment)
– ZadzwoniÅ‚am do pana, bo mam wrażenie, że zrozumie pan to co mi siÄ™ przydarzyÅ‚o. To może mieć zwiÄ…zek z tym… porywaczem.
Dziewczyna była drobna, bardzo zgrabna i wysportowana – obcisłe ubranie, szary żakiet i spódniczka do kolan doskonale podkreślały figurę. Odgarnęła z twarzy pojedyncze kosmyki i spojrzała na Kruuza.
– Być może marnuję pana czas, ale jeśli już pan tu jest – proszę mnie wysłuchać.
Francuska knajpka była prawie pusta o tej porze. Kruuz i Mary Lou siedzieli przy jednym z kilku małych stolików wystawionych na chodnik wśród zielonych roślin doniczkowych. Słoneczne, ale chłodne południe zwiastowało bliski koniec lata.
– Nie bagatelizuję tego, co pani mówi – powiedział inspektor, gdy dziewczyna skończyła opowiadać.
– Ale mi pan nie wierzy?
– Nic pani nie widziała. Przeczucie to za mało.
Mary Lou westchnęła, wstała i zaczęła rozpinać guziki żakietu. Potem wyciągnęła na wierzch białą bluzkę i ją również rozpięła ukazując fragment czarnego, koronkowego biustonosza. Mężczyzna w milczeniu się jej przyglądał. Dziewczyna szerzej rozchyliła bluzkę. Na gładkiej skórze brzucha, po lewej stronie widniała prosta blizna zaczynająca się pod pasem spódniczki i biegnąca aż do żeber.
– Blizna – powiedziała drżącym głosem.– Wczoraj wieczorem jeszcze jej nie było.
– Facet wszedł a nie wyszedł – powiedział Dekert.– Nie drzwiami. Tego jestem pewien.
– Nie ma tam żadnych okien, kratki wentylacyjne są za małe i nie otwierane od dawna.
– Znikł?
– Mógł się przebrać za kobietę.
– Nie. Wszyscy, którzy weszli potem wyszli za wyjątkiem ofiary i naszego podejrzanego. Nikt też nie wynosił worka pełnego wnętrzności. Ktoś nas robi w balona.
– Dlaczego?
Dekert odchylił się do tyłu, splótł ręce na brzuchu i zrobił jedną ze swoich dramatycznie sztucznych min.
– Materializacja, dematerializacja, zmiany temperatury – wyliczył powoli.– Z czym ci się to kojarzy?
– Nie odrzucam żadnych ewentualności.
– A wierzysz w nie?
– Mogę myśleć tak jakbym wierzył.
Przekroczyła próg i po omacku zaczęła szukać kontaktu. Wyczuła obły kształt starego, obrotowego włącznika. Przekręciła go, ale hall pozostał ciemny. Stało tu kilka mebli: dwa fotele, stolik, jakaś szafka, nieczynny zegar z ciężarkami, tremo z przybladłym lustrem. Czuła, jak trzęsą się jej nogi i łomocze serce. Patrzyła na własny cień na pożółkłej tapecie. Drobna postać w krótkiej spódniczce zdawała się drżeć z każdym rozbłyskiem policyjnego koguta. Przełknęła ślinę, wzięła głęboki oddech i zrobiła dwa kroki w kierunku ledwo widocznych schodów.
Dlaczego właśnie tam, pomyślała. Skąd wiem, co mam robić??
Wyciągnęła latarkę i włączyła ją, ale żarówka żarzyła się tylko, jakby baterie właśnie umierały. Stuknęła obudową w dłoń, ale nic to nie dało. Wiedziała, że jak pójdzie po drugą latarkę to już tu nie wróci.
Migające światła policyjnych samochodów traciły realność. Podobnież odgłosy z ulicy: kroki, rozmowy i szczekanie krótkofalówek.
Dotknęła zimnej poręczy i spojrzała w górę. Najwyższe stopnie ledwo majaczyły w ciemności. Czuła na twarzy delikatny, zimny przeciąg. Postawiła nogę na pierwszym stopniu. Zatrzeszczał cicho.
Krzyknęła, gdy drzwi wejÅ›ciowe zamknęły siÄ™ z hukiem. OdwróciÅ‚a siÄ™ siadajÄ…c na schodach. WpatrywaÅ‚a siÄ™ w ciemność widzÄ…c jedynie zarysy drzwi i mebli. RozgorÄ…czkowana wyobraźnia dorabiaÅ‚a każdemu przedmiotowi gÅ‚owÄ™ i rÄ™ce. I pÅ‚aszcz. SÅ‚abe Å›wiatÅ‚o sÄ…czyÅ‚o siÄ™ jedynie przez szczeliny w grubych kotarach. WiedziaÅ‚a, że za nic siÄ™ do nich nie zbliży, by je odsÅ‚onić. W filmach, które pamiÄ™taÅ‚a byÅ‚a to ulubiona kryjówka… kogokolwiek.
Z zewnątrz nie dochodził już żaden dźwięk świadczący o obecności kilkunastu ludzi. Słabło nawet światło reflektorów. Zaczekała, aż wzrok przystosuje się do ciemności i wstała obracając się powoli.
Moim największym wrogiem jest teraz wyobraźnia, pomyślała dodając sobie otuchy. Tylko w niej najwięcej dzieje się za moimi plecami.
Schody wyglądały, jak poprzednio z tą różnicą, że były jeszcze ciemniejsze. Drugi krok, trzeci. Każdy stopień trzeszczał na swój sposób. Dotarła na górę i spojrzała za siebie. Teraz dół schodów wyglądał, jak czarna studnia.
Na dole skrzypnęły jakieÅ› drzwi. Dziewczyna zacisnęła dÅ‚oÅ„ na porÄ™czy i próbowaÅ‚a przeniknąć wzrokiem ciemność. WstaÅ‚a i odwróciÅ‚a siÄ™ gwaÅ‚townie czujÄ…c czyjÅ› oddech na karku. Nie… to tylko przeciÄ…g.
Dolny stopień schodów zatrzeszczał cicho.
Nie potrafiła przebić wzrokiem ciemności. Czuła się coraz słabsza.
Zatrzeszczał drugi stopień.
– Jest tu ktoś?– zapytała słabym głosem.
Udostepnij