Trochę taki nadmuchany film, epickością scen i muzyki próbuje podciągnąć braki fabularne i psychologiczne. Bardzo w stylu Interstellar, bardzo lemowski w przesłaniu, i w sumie dobry. Ale czegoś zabrakło, by był bardzo dobry.

Będą spojlery, ale niezupełnie dotyczące głównego wątku.

Streszczać fabuły nie ma sensu, bo to łatwo dostępna wiedza. A najlepiej po prostu idźcie na ten film, bo warto, bo rzadko zdarza się wysokobudżetowy film SF, który nie jest targetowany pod dzieci albo pod dorosłych o percepcji świata na dziecięcym poziomie.

Tym niemniej twórcy filmu musieli zrobić ukłon w stronę tej widowni, by choć część z niej zachęcić do kupienia popcornu i spędzenia dwóch godzin na oglądaniu ładnych widoków gwiazd.

Nie zamierzam pisać recenzji, tylko wylać żale na niedociągnięcia, które zepsuły mi przyjemność oglądania. Choć może to nie są niedociągnięcia, tylko zabiegi celowe?

Donald Shutterland gra postać doskonale zbędną fabularnie. Bohaterowi, który gada sam do siebie, nie potrzeba lustra, by coś przemyślał. Zresztą, kto przy zdrowych zmysłach wysyła starca w misję, która jest ryzykowna nawet dla w pełni sprawnego astronauty? Kiepski scenarzysta.

Niespójności psychologicznych jest tam więcej, ale nie będę o nich pisał, bo znacznie ciekawsze są te technologiczne. Już na samym początku mamy stały hollywoodzki motyw, czyli wyłącznik zasilania umieszczony w trudno dostępnym miejscu, do którego nie sposób się dostać bez narażania się na niebezpieczeństwo. Coś jakby umieścić samochodową stacyjkę (czy tam przycisk „start/stop”) pod spodem tylnego zderzaka.

Dobra, powyzwierzęcam się nad fizyką i fabułą (SPOJLERY):

1. Podróż łazikami po części Księżyca, na której grasują piraci. Skoro macie problem z piratami, to czemu nie używacie pojazdów chociaż w minimalnym stopniu zabezpieczonych przed atakiem? Albo czemu nie zacznie strzelać do piratów, zanim oni was zabiją? Nie wie nikt.

2. Bohater (grany przez doskonałego Brada Pitta) wysyła wiadomość z Marsa na Neptuna i czeka na odpowiedź. Czeka, jakby wysłał SMS z Żoliborza na Mokotów. A tymczasem mógłby spokojnie iść spać, bo dzięki Einsteinowi od stu lat wiemy, że sygnał nie wróci przez najbliższe osiem godzin. No ale to nie jest zwykły sygnał radiowy, tylko transmisja laserowa. Czyli pewnie taka trochę szybsza.

3. Można zabić załogę statku kosmicznego, niechcący odpalając gaśnicę. To akurat zarzut pod adresem producenta gaśnicy, który zamiast typowego środka gaśniczego niechcący napełnił ją Cyklonem B.

4. Wysłany z Ziemi statek zasilany jest antymaterią. Na razie w miarę to gra. Na orbicie Neptuna dochodzi o awarii i ta antymateria jakimś sposobem leci w stronę Ziemi i robi tam spore zamieszanie. Czemu leci akurat w stronę Ziemi? Bo scenarzysta jest jak bóg: ma lecieć w stronę Ziemi, to poleci. Wprawdzie wiatr słoneczny powinien ją doskonale anihilować po drodze, ale… to nieistotny detal.

5. Po co w ogóle wysyłać statek-antenę poza granicę heliosfery, gdzie transmisji nie będzie zakłócało promieniowanie słoneczne? Poza granicą heliosfery nic się nie zmienia, poza tym, że ciśnienie wiatru słonecznego ustępuje ciśnieniu wiatrów galaktycznych. Innymi słowy za granicą heliosfery mamy ten sam poziom zakłóceń, tyle że z innego źródła.

6. Jeżeli wyciekająca ze statku antymateria zagraża Ziemi, to pomysł wysadzenia owego statku ładunkiem nuklearnym nie rozwiąże problemu, tylko uwolni większość tej antymaterii w jednej milisekundzie.

7. Pomysł na rozpędzenie statku kosmicznego przez falę uderzeniową wywołaną wybuchem nuklearnym w próżni jest równie rezolutny jak odgłosy pojazdów kosmicznych z Gwiezdnych Wojen. Jakby nie był potężny ładunek nuklearny, w próżni nie wywoła żadnej fali uderzeniowej. Brakuje ośrodka, w którym ta fala mogłaby się rozchodzić. Statek kosmiczny dostanie jedynie potężną dawkę promieniowania, głównie termicznego, a jedynym, co może go pchnąć, są stopione odłamki obudowy bomby i jej najbliższego otoczenia.

8. Przelot przez pierścień Neptuna pod osłoną kawałka blachy jest równie realny jak wszystkie poprzednie punkty razem wzięte. Zasada zachowania pędu po setnym zderzeniu z kolejnym kamulcem skutecznie wyhamowałaby naszego bohatera.

9.

Mam wrażenie, że ja sam robię lepszy research do powieści dla dzieciaków, niż opłacana milionami dolarów ekipa hollywoodzkich scenarzystów. A może nie? Może oni celowo olewają realność przedstawianych scen, bo przedkładają nad nią atrakcyjność warstwy wizualnej? Bo kogo to w sumie obchodzi?

Jeśli tak, to ja jestem tym pomijalnym statystycznie jednym promilem widzów, którym przeszkadza fala uderzeniowa w próżni i transmisja laserowa z prędkością nadświetlną.